Legendy Ashum

Historia upadku ludzkości

Nie jesteś zalogowany na forum.

Ogłoszenie

(472 rok) - Nadeszła zima - Ciągłe wojny na północy z kultystami - Uczeni wyruszają na ekspedycje - Ciągłe utraty ziemi na północy

#51 2015-11-02 22:04:54

Xalex02
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 74
Windows 7Firefox 41.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Bastion


Po incydencie z kanibalami Themo i Zexel nie mieli żadnych problemów w dotarciu do Bastionu. Panowało południe, o tej porze dnia ruch jest największy, a miasto budzi się do życia. Ten widok dla wiecznie młodego chłopca był czymś niespotykanym dotąd w jego życiu. Wybiegł na środek placu rozglądając się na wszystkie strony z dziecięcym uśmiechem radości na twarzy.
Zexel: Themo, to jest niesamowite! Tyle ludzi, ten gwar, tu aż oddycha się życiem pełną piersią.
Themo: Prawie jak w Skywood, kiedy przywieźli dostawy.
Zexel: Skywood, nie może się do tego porównywać. Słyszę śmiechy, krzyki, płacz i radość. Jak mogłeś opuścić to miejsce, przecież ono jest wspaniałe.
Themo: Miejsce wspaniałe, tylko ludzie kurwy.
Zexel: "Jak się coś w głowie nie mieści... to trzeba mieć to w dupie".
Themo: Nikt nie ma tak pojemnej dupy na cały Bastion.
Zexel zachichotał rozbawiony zdaniem Themo. Wciąż był oczarowany magią miasta.
Zexel: To gdzie najpierw? Jest tu coś wartego zobaczenia lub ktoś warty poznania?
Themo: Najchętniej poszedłbym do karczmy, ale trzeba się dostać do pierwszego pierścienia by odwiedzić moją znajomą.
Zexel: Znajomą? A mówiłeś, że nikogo nie masz.
Themo: Bo to tylko znajoma.
Chłopak poczuł się zakłopotany.
Zexel: Wy dorośli jesteście dziwni, Ty mówisz, że to znajoma, a Tendro powtarzał, że każda kobieta to kurwa, która ma tylko jedno zadanie. Zdecydowalibyście się wreszcie.
Themo: Słuchaj Tendro a będziesz musiał zimą w sandałach chodzić. Jak jeszcze raz powie jedną z tych swoich mądrości to mu wyrwę język.
Zexel: Walczyłbyś z Tendro? Naprawdę byś to zrobił?
Themo: A czemu nie?
Zexel: W całym Skywood, poza Artoriasem jest tylko jedna osoba, przed którą czuje respekt. Wszyscy kultyście się go boją bo jest ponoć nieo... nieo... Jak to było?
Themo: Nieogolony?
Zexel: Szczerze to nie wiem. Nigdy nie widziałem jego twarzy, zawsze chodzi cały zakuty w te swoje wielkie blachy.
Themo: Czasem się zastanawiam jakby skwierczał, gdyby go w tych blachach upiec.
W oczach Zexela pojawiły się łzy. Łzy lęku przed dawnym bólem. Zaczął bić Themo swoimi małymi piąsteczkami.
Zexel: Gupi, gupi Themo! Sam się upiecz!
Themo: Po co? Sami kanibale stwierdzili, że jestem żylasty.
Poczochrał Zexela po jego głowie.
Themo: No uspokój się. Prawie jesteśmy.
Chłopak zaczął ocierać łzy.
Zexel: Nie żartuj z ognia Themo. Ogień nie jest zabawny. Ogień boli.
Themo: Spójrz na to z innej strony. Ogień daje światło, pozwala upiec mięso i odgania bestie.
Zexel: Ogień może ci też przypiec nogi byś nie uciekł.
Themo: Chyba wiem o kim myślisz. Dałeś mi dodatkowy powód do zabicia go.
Dotarli przed drzwi niczym nie wyróżniającego się domostwa. Poza tym, że okna były szczelnie zamknięte.
Themo: Dobra, o ile mnie pamięć nie myli to on mieszka tutaj.
Themo zastukał w drzwi.
Zexel: Kto tu mieszka?
Themo: Człowiek, który potrafi wszystko załatwić.
Zapukał jeszcze raz po czym usłyszeli dźwięk zza zaryglowanych drzwi.
Głos: Kto tam?
Themo: Otwieraj grzybie odbytniczy!
Grzyb odbytniczy: Themo? Prosiłem cię, żebyś nie śmiał się z mojej choroby!
Zexel: Grzyb odbytniczy? O czym ty mówisz Themo?
Themo: To taka nieprzyjemna choroba.
Zexel: Chwileczkę. Chcesz powiedzieć, że on...
Chłopak zalał się śmiechem. Musiał aż się podtrzymać o ścianę domu.
Głos odbytniczy: I po cholerę to rozgadujesz?
Zexel: Themo... pomóż... duszę się... nie mogę złapać tchu.

Offline

#52 2015-11-02 22:47:53

TheMo
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 59
Windows 8.1Chrome 46.0.2490.80

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Bastion, trzeci pierścień

Krosh, bo tak się zwał ów przemytnik z pewną wstydliwą chorobą otworzył drzwi. Delikatnie wyjrzał czy nie ma nikogo niepożądanego. Na szczęście straże rzadko chodzili w te rejony. Wciągnął ich do środka i zaryglował drzwi.
-Czego znowu chcesz?
Gorączkowo przechadzał się po pokoju, w czasie, gdy Themo spokojnie sobie siadł.
-Dostać się z dzieciakiem do pierwszego pierścienia.
-Co kurwa? Niby jak?
-To już twoja działka.
Wyciągnął spod płaszcza starą monetę i rzucił ją w kierunku przemytnika. Ten ją pochwycił i zaczął grzebać coś w szufladzie. Wyciągnął jakąś notatkę obarczoną królewską pieczęcią.
-Trzymaj papiery nauczyciela. Resztę sam wymyśl.
Themo zaczął czytać otrzymane dokumenty.
-Reynar? Co za głupie imię. No nic, zdrowia życzę. Zexel, idziemy!

Bastion, pierwszy pierścień


Leon zaszedł do komnaty Hertaza.
-Wzywałeś mnie?
-Tak Leonie. Wiedz, że Themo i Zexel przybyli do miasta.
-Masz na myśli tego Themo? Tego, który gra na nam na nosie od paru lat?
-Dokładnie. Myślę, że w Skywood ucieszą się, kiedy on padnie martwy, a my dostarczymy tam dzieciaka.
-Nic nie rób. Mam inne plany.
Niestety, Hertaz nie wiedział, że Leon pragnie wykorzystać Themo do własnych celów. Do celów zupełnie sprzecznych niż oczekiwania kultystów. Wyszedł z komnaty i zatrzasnął za sobą drzwi.

Bastion, brama pomiędzy pierwszym a drugim pierścieniem


Themo i Zexel usilnie próbowali przekonać strażnika co do prawdziwości dokumentów. O ile wcześniej poszło im łatwo, tak tutaj nie stawiają na warcie byle kogo.
-Panie strażniku kochany, no przecież papier jest! Ja się nazywam Reynar, to mój uczeń, eeee... Holios.
-I tak się szwendacie z dzieckiem po obrzeżach? Oj nieładnie. Chyba ktoś z góry powinien się o tym dowiedzieć.
-Chyba o twojej niegospodarności! Przecież jest wszystko jasne. Jak pójdziesz z tym wyżej to jeszcze ty dostaniesz omłoty.
-Chętnie się przekonam. Znam wszystkich nauczycieli, a ciebie nie znam. Coś mi tu kochany kręcisz.
Wtedy za plecami strażnika pojawił się Leon.
-Reyner, ty i te twoje metody nauczania. Czy każdego najlepszego ucznia wyprowadzasz w miasto?
Themo z początku był trochę zdezorientowany, ale szybko wychwycił okazję.
-Ano, niech się młodzi uczą życia. W tych murach zobaczą jedynie upierdliwych strażników.
-Co racja to racja. Przepuść go patafianie! Nie widzisz, że ma papier?
Strażnik trochę się przestraszył i odsunął. Themo i Zexel weszli do pierścienia.
-Widzę, że jesteś trochę zajęty, więc ja przejdę się do dowództwa.
Rzucił na odchodne do strażnika i po przejściu kilku metrów zwrócił się do Leona.
-Kim jesteś i czego chcesz w zamian?
-Przekonasz się. Wiedz za ten czas, że nie jesteś bezpieczny tutaj. Ale póki co to możesz widzieć we mnie przyjaciela.
I Leon równie szybko zniknął.

Offline

#53 2015-11-09 20:51:15

Xalex02
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 74
Windows 7Firefox 42.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Bastion, pierwszy pierścień, siedziba uczonych


Zaraz po dostaniu się do pierwszego pierścienia Themo udał się do miejsca gdzie mógłby zdobyć jakieś cenne informacje. O tej porze siedziba uczonych nie była przeludniona, jednak zaraz po wejściu do budynku Themo został zaczepiony przez jednego z uczonych.
Themo: Witaj. Jestem tu nowym nauczycielem. Chciałem wziąć kilka ksiąg dla uczniów.
Mężczyzna zmierzył przybysza lekko podejrzanym wzrokiem.
Uczony: Nic mi nie wiadomo o żadnym nowym nauczycielu. Jesteś tu na zastępstwie?
Themo: Właściwie to dopiero zaczynam. Czas pokaże, czy zostanę tu na stałe, czy mnie wyślą na jakąś misję.
Podejrzenia opuściły uczonego.
Uczony: Eh. Jak zwykle nikt o niczym nie wie. Wszędzie bałagan odkąd zginął Francis, niech mu ziemia lekką będzie. No dobrze, o jakie księgi konkretnie chodzi?
Themo: Głównie o raporty o terenie wokół Bastionu. I nie pogardziłbym raportem z ostatniej wyprawy do klasztoru.
Uczony: Wyprawy? Od czasu tej ekspedycji ciągnął się same nieszczęścia. Nie wiem po co chce pan się w to zagłębiać. Najpierw niemal wszyscy jej uczestnicy zginęli. potem pułkownik Achaja dotarła do Bastionu z poważnymi poparzeniami, następnie okazało się, że mężczyzna, który ją uratował to bandyta i morderca, dobrze, że go zamknęli, a teraz śmierć generała Francisa. Złe czasy nastały dla Bastionu.
Dowiedział się już gdzie jest Achaja, jednak musiał ciągnąć tą nudną rozmowę by nie wypaść podejrzanie.
Themo: Czyżby nad klasztorem wisiało złe fatum? No trudno, więc tereny wokół Bastionu wystarczą dla przyszłych zwiadowców.
Uczony: Dobrze - zwrócił się do młodego uczonego studiującego jakąś starą księgę nieopodal - Devosie! Przynieś temu panu raporty o terenie wokół Bastionu. Raz, raz!
Chłopak posłusznie przerwał lekturę i odszedł by wykonać zlecone mu zadanie. Wzrok uczonego spoczął na Zexelu, który nie odstępował Themo.
Uczony: Czymże ten chłopiec sobie zasłużył by towarzyszyć panu?
Themo: To mój najlepszy uczeń. Wiedzą o nieumarłych czy kultystach dorównuje niemal wam. I ogień potrafi rozpalać, zwierzynę oprawiać.
Uczony: Doprawdy? Fascynujące. Wygląda niezwykle młodo - tu zwrócił się do Zexela - Ile masz lat chłopcze?
Zexel: Dwanaście.
To widocznie zdziwiło uczonego, który nic nie wiedział o wiecznej młodości chłopca.
Uczony: Że co? Wyglądasz najwyżej na sześć.
Themo szybko zareagował.
Themo: I popełniłeś podstawowy błąd. Zła ocena przeciwnika. Może nie jest tak barczysty jak ja, ale skacze niczym zając. W przypadku walki już byłby za twoimi plecami. W przypadku testu, oblałbyś.
Zexel zbulwersował się na przypisanie mu o połowę młodszego wieku.
Zexel: Pan masz ponad czterdzieści, ale nie mówię, że wyglądacie jakby wam sześćdziesiątka stuknęła.
To kompletnie zmieszało mężczyznę.
Uczony: S-Słucham? Nie mam nawet czterdziestu lat.
Zexel: Co? To weź zacznij pan dbać o tą cerę, bo już teraz wasza twarz przypomina mi dupę niedźwiedzia.
Themo: Tego też się nauczył ode mnie - powiedział z dumą.
Uczony: Od Pana? W czym mu się przyda ten brak manier i niepohamowane chamstwo?
Z głosu uczonego zniknęła już wszelka sympatia.
Themo: Żeby móc rozmawiać z ludźmi, którzy utrudniają nawet najmniejszą pierdołę.
Uczony: Doprawdy, coraz to dziwniejszych zatrudniają.
Akurat przybył młody uczony z zamówieniem.
Uczony: Bierz Pan te raporty i znikaj.
Themo: No elo.
Będąc poza siedzibą uczonych Themo rozejrzał się czy nikt nie patrzy i wyjebał wszystkie papiery za rogiem gdzieś na drodze i ruszył w stronę szpitala. Gdy dotarł do celu, było dość pusto. W pokoju, w którym się znajdował było tylko czterech pielęgniarzy. Pierdoląc zasady zarejestrowania się ruszył w stronę pokojów pacjentów, a raczej ruszyłby, gdyby jeden z pielęgniarzy nie zagrodził mu drogi.
Pielęgniarz: Przepraszam, szuka pan kogoś?
Jednym mocnym ciosem w szczękę posłał natręta na glebę i pozbawił przytomności. Pozostała trójka natychmiast wpadła w panikę.
Pielęgniarz#2: O bogowie! Bandyta! Wezwijcie straż!
W dwóch skokach był już przy nim i ponownym ciosem w szczękę pozbawił przytomności. Dwóch ostatnich świadków zdarzenia zaczęło uciekać w stronę wyjścia. Używając tatuażu posłał falę uderzeniową w ich nogi, przez co przewrócili się na ziemię. Szybko podbiegł do nich zanim wstali i założył obu naraz dźwignię na szyję. Dusił ich tak, dopóki nie zemdleli. Zexel przekroczył prób drzwi.
Zexel: Ty to umiesz zjednywać sobie ludzi Themo.
Themo: To jest siła przyjaźni.
Zexel: Siła w tym była na pewno, czy przyjaźni, to bym się zastanowił.
Chłopak rozejrzał się na wszystkie strony.
Zexel: Co to za miejsce?
Themo: Szpital. Tu się opiekuje rannymi i chorymi ludźmi.
Zexel: Jesteś ranny?
Themo: Na szczęście nie.
Zexel: To po co tu przyszliśmy? Czekaj! Czyżbym to ja był ranny? Jak ze mną źle? Ile mi zostało?
Themo: Dziesięć.
Mały się przeraził.
Zexel: Dziesięć?! Czego?! Lat? Miesięcy? Tygodni? Dni?
Themo: Siedem, sześć, pięć...
Nie znając najwyraźniej tego kawału Zexel krzyknął z przerażenia i zwinął się w kłębek.
Themo: Przestań mi utrudniać robotę i chodź. Będziesz żył.
Themo zaczął otwierać wszystkie pokoje w poszukiwaniu tego właściwego.
Zexel: Themo? Themo czego szukasz?
Themo otworzył kolejne drzwi i ujrzał gołego mężczyznę trzymającego swą głowę pomiędzy nogami kolejnego nagiego mężczyzny. Szybko zamknął drzwi.
Zexel: Themo? Co tam było?
Themo: Taka forma leczenia.
Zexel: Aha. Skuteczna?
Themo: Nie wiem. Nigdy nie próbowałem i nie zamierzam. Tobie też nie polecam.
Zexel zrobił zdziwioną minę, ale nie odezwał się już więcej. Podczas dalszego zagłębiania się w szpital Themo dostrzegł zamknięty pokój z wystawionym strażnikiem. Podszedł spokojnie do wartownika.
Themo: Może to zabrzmi dziwnie, ale w pierwszym pomieszczeniu są cztery nieprzytomne osoby.
Mężczyzna wyrwał się z zamyślenia na te słowa.
Strażnik: Jak to? Co się stało?
Themo: Dwóch dostało luja ogłuszacza, a dwóch przydusiło.
Strażnik: Widziałeś sprawce?
Themo: Tak.
Strażnik: Kto to? Gdzie jest?
Themo: Miał na twarzy dziwny tatuaż, na plecach łuk, przy pasie miecz. Łaził gdzieś po szpitalu i zaglądał do wszystkich drzwi, a potem zaczepił strażnika.
Mężczyzna zorientował się, że przybysz prowadził z nim grę. Szybko dobył broni, jednak jeszcze szybciej dostał w mordę. Zachwiał się, ale nie stracił przytomności. Złapał Themo za barki i przyjebał mu z główki okutej w hełm. Themo upadł na ziemię. Wyciągnął przed siebie rękę i użył mocy tatuaży. Strażnik wleciał razem z drzwiami do pokoju, którego strzegł. Strażnik wpadając do pokoju uderzył okutą głową w kant łóżka pani major. W głowie wybuchły fale dźwięków niczym u dzwonu kościelnego. Padł i więcej się nie podniósł.
Zexel: Nie sądziłem, że ktoś tak ciężko okuty może tak daleko polecieć.
Themo: Jednak trening coś dał.
Achaja szybko zerwała się z łóżka i wzięła w dłoń swą kulę do podpierania się. Stanęła w miarę prosto i złapała kij niczym miecz. Chłopak ujrzawszy Achaję schował się z rumieńcami za Themo i zaczął do niego szeptać.
Zexel: Themo, ta pani jest strasznie ładna. Nie pobijesz jej chyba?
Achaja: Themo? To ty? No tak, kto inny mógłby rozwalić pół szpitalu.
Usiadła na łóżku.
Themo: W rzeczy samej. Mam prośbę.
Achaja: Prośbę? Robisz zamieszanie jak zwykle, nie przywitasz się i jeszcze masz prośbę?! I co to za chłopiec za twoimi plecami?
Zexel wychylił nieśmiało głowę zza Themo.
Zexel: D-Dobry.
Themo: To Zexel. Chłopak wychowany przez kultystów. Też ma pewne moce. Chciałem cię prosić, abyś się nim zajęła.
Achaja: Co? Nie widzisz, że jeszcze odpoczywam? I mam opiekować się kultystą w samym centrum Bastionu?
Themo: Tak.
Chłopak wyraźnie przejął się tymi słowami.
Zexel: Themo? Chcesz mnie oddać? Ty też się mnie boisz? W Skywood było kilka incydentów, ale przecież ja bym cie nigdy... nie jesteś przecież jednym z nich...
Themo: Po prostu teraz zmierzam do Skywood. Chyba nie chcesz tam wracać.
Zexel: N-Nie, nie chcę - zgodził się niechętnie - Ale wrócisz prawda?
Themo: Nie chcę składać obietnic bez pokrycia.
Achaja: Że jak? Chcesz mi oddać pod opiekę dzieciaka, a ty sam pójdziesz do Skywood?
Themo: Dokładnie tak.
Chłopak pociągnął Themo za rękaw.
Zexel: Themo, zanim odejdziesz...
Rozwiązał swój "pas". Spod płaszcza wyrósł demoniczny ogon, który skulił się na głową chłopca. Zexel wyjął spod płaszcza fiolkę i przystawił ją do żądła ogona, z którego zaczęła skapywać ciecz.
Zexel: Weź to, jako prezent pożegnalny.
Achaja: To jest moc tego chłopca?
Themo: Dziękuję Zexel - przyjął prezent -  Achaja, może i ma ogon, ale to tylko dziecko.
Zexel zaczął ocierać łzy napływające mu do oczu.
Zexel: Masz wrócić albo zacznę rozpowiadać, że wcale nie jesteś takim zimnym draniem.
Themo: Nie płacz. To nie przystoi mężczyźnie. To jak będzie Achajo?
Achaja: Za niedługo wychodzę, więc coś wymyślę. Niech przez te parę dni ukryje się w moim mieszkaniu. Prędko mnie na żadną akcję nie wyślą - zwracając się do Zexela - Masz tu klucz.
Chłopiec wziął go niepewnie.
Zexel: J-Jak znajdę dom?
Achaja opisała młodzieńcowi drogę prowadzącą do jej domu oraz opisała charakterystyczne po drodze obiekty, które będą mu dawać znak, że dobrze idzie.
Themo: No to elo. Zexel, pamiętaj czego cię nauczyłem.
Wyszedł ze szpitala jakby nic tam się nie stało.


Bastion, lochy.


Nie zostawili mu nawet pochodni do odpędzania cieni. Chyba naprawdę byli przekonani, że ta cela jest pusta.
Skull: Sif?
Było ciemno, jednak oczami umysłu dojrzał w ciemności fantomowego było przyjaciela.
Sif: Stęskniłeś się?
Skull: Nie, ja... czuję ciepło. Nie, to nie ciepło. Czuję żar. Czuję jak cały wrę. Co to jest? Czy to te miejsce tak na mnie działa? Mam dziwne myśli. Mam ochotę... ochotę...
Sif: Tak? Wyduś to z siebie.
Nie chciał by to była prawda.
Skull: Mam ochotę zabić tak wiele istnień jak się tylko da. Czuję, że mógłbym to zrobić bez mrugnięcia okiem. To nie jest normalne! Ja nie jestem normalny! Czy każdy człowiek wariuje w samotności?
Sif roześmiał się, tak, że gdyby był materialny, jego głos rozszedłby się po całym lochu.
Sif: Przestań zamydlać sobie oczy. Dobrze, wiesz czemu tak jest. To nie to miejsce tak na ciebie wpływa. Znałeś cenę. Jednak nie zważyłeś jej, bo liczyło się dla ciebie tylko ukatrupienie mnie.
Skull: To ta krew? To przez nią? Przestań pierdolić w żywe oczy!
Sif: Okłamuj się dalej jeśli ci to pomoże.
Wskazał go palcem niczym trędowatego.
Sif: Stałeś się zwykłym potworem. Niczym się już nie różnisz od tych, którymi się brzydziłeś, ode mnie między innymi. A to dopiero początek. Przysięgam ci, że będzie jeszcze lepiej. Nie tylko będziesz czuł, że możesz to zrobić... będziesz to robić. Będziesz zabijać bez powodu, bez mrugnięcia okiem. I zawsze będzie ci mało.
Skull: Mścisz się na mnie za to, że cie zabiłem. Nie uwierzę w ani jedno twoje kłamstwo! Przepadnij, bo wolę już towarzystwo tych cieni od twojego.
Sif: Jeszcze za mną zatęsknisz.
Zniknął.

Offline

#54 2015-11-13 09:36:42

TheMo
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 59
Windows 8.1Chrome 46.0.2490.86

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Bastion, pierwszy pierścień


Achaja szybko uderzyła swoją kulą o kant łóżka, wskutek czego drewniana podpora się złamała. Usiadła na materacu i czekała aż strażnik się obudzi.
-Ouuuu, moja głowa...
Chwila minęła, nim całkowicie odzyskał przytomność. Wtedy to zerwał się na równe nogi i dobył miecza.
-Gdzie on jest?
Rozglądał się nerwowo, a jego wzrok zatrzymał się na rannej wojowniczce.
-Dostał przez łeb i uciekł. Mówiłam, że nie potrzebuję ochrony.
Strażnik się trochę zmieszał.
-No... I tak to muszę zgłosić.
-Przy okazji wspomnij o mojej interwencji. Mam dość tego szpitala.
-Tak zrobię.

Bastion, kajś na drogach pierwszego pierścienia


Themo szybko zmierzał ku bramie. Jednak znowu zatrzymał go Leon.
-Wybierasz się na jednoosobową akcję desantową?
-A tobie co do tego?
-Lubię wiedzieć i spełniam swe pragnienia. Zastanawia mnie, czemu Zexel jest teraz w Bastionie? I to w pierwszym pierścieniu. Wiesz, że to lekkomyślne?
-Szpieg? Nie lubię jak ktoś wtrąca się w nieswoje sprawy.
-Spokojnie, będą pod moją opieką.
Themo złapał Leona za szaty i uniósł lekko do góry. Nie było to trudne, w końcu różnica w ich posturze była znaczna.
-Wiedz, że jak spadnie im chociaż włos z głowy, to choćbym miał wyrżnąć cały Bastion i całe Skywood czy dla kogo tam pracujesz to i tak cię dorwę.
Postawił go delikatnie na ziemi i wygładził jego szaty.
-Mam nadzieję, że się rozumiemy. Mówiłeś coś o przyjaźni? Za godzinę przy południowej bramie trzeciego pierścienia chciałbym mieć konia z tygodniowym prowiantem i zapas strzał.
-T-tak jest.
Leon nadal był roztrzęsiony postawą Themo. Słyszał o jego zapędach, ale nie spodziewał się, że zostanie tak potraktowany na środku ulicy w samym centrum miasta.
-Nadal jestem ciekaw w jaki sposób ja mam udowodnić tą przyjaźń.
-Wystarczy, że wyrżniesz pół Skywood.
-Jaki w tym twój interes?
-Osobisty.
-Eh, to twoje pierdolenie. Nawet nie chce mi się słuchać. Dlatego nie lubię szpiegów.
I się rozeszli w swoje strony.

Offline

#55 2015-12-07 16:29:54

Xalex02
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 74
Windows 7Firefox 42.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Bastion


Lochy
Cisze przerwały kroki. Słyszał je wyraźnie, a mimo to osoba zbliżająca się musiała być daleko gdyż dopiero po wielu krokach dotarła do jego celi. Od razu usłyszał ten okropny hałas. Potężne odgłosy bicia dzwoniły mu w głowie. Drzwi otworzyły się. Obcy miał mundur strażnika więziennego.
Strażnik: Kim jesteś?
Milczał. Głośne odgłosy bicia wciąż nie dawały mu spokoju. Tym razem strażnik zawołał głośniej.
Strażnik: Kim jesteś?!
Kolejna dawka dźwięku. Było tego za dużo. Złapał się za skronie, gdyż od tego wszystkiego złapał go ból głowy.
Skull: Słyszę... Słyszę je... Jest takie głośne. Doprowadza mnie do szału.
Strażnik: KIM JESTEŚ?!
Tak głośno słyszał bicie, że przestał zwracać uwagę na słowa strażnika.
Skull: Irytująco głośne. Czemu tak głośno bije? Mam ochotę je wyrwać by eksplodowało w moich dłoniach.
Strażnik: Cholera, jak teraz go nie przepytam to potem tak zwariuje, że nic się nie zdziała. Powiedz, kim jesteś?!
Skull: Wynoś się! Wynoś się wraz ze swoim biciem! Jest takie głośne! Takie głośne! Głowa mi pęka.
Strażnik: Jak tak dalej pójdzie to spóźnię się na pogrzeb Francisa.
Wszystko ucichło.
Skull: ... Ustało... Czemu ustało... Nie... nadal słyszę. Ale to nie jego bicie. To... moje? Moje serce? Czemu bije tak głośne. Czemu... Arghhhh! - ryknął niczym zarzynane zwierzę.
Strażnik wyszedł na chwilę, po czym wrócił z jakimś wiadrem. Chlusnął z niego zimną wodą na Skulla. Woda zaczęła parować.
Skull: Ten żar! Jakby płynna lawa płynęła w moich żyłach! Czuję jak pali mnie od środka!
Strażnik: Czaszka umarłego! Skull!
Zaczął charczeć wściekle niczym ujadające zwierzę rozdrapując skórę na ramionach. Wypływając krew od razu zaczęła wypalać kajdany. Rzucił się wściekle na strażnika, łapiąc jego gardło swoimi żarzącymi się dłońmi parząc mu przy tym skórę.
Skull: GADAJ! Jaki pogrzeb! W co wy ze mną pogrywacie?!
W odpowiedzi usłyszał tylko krzyki strażnika. Kark trzasnął. Usłyszał śmiech Sifa.
Sif: Haha! Mówiłem, że tak będzie!
Nie zwrócił na niego uwagi, jakby wciąż myślał, że strażnik go słyszy.
Skull: Jedna prosta odpowiedź... Miałeś mi podać jedną pierdoloną odpowiedź! Takie trudne?!
O dziwo, strażnik nie odpowiedział (wow :O ). Zaczął wywlekać truchło z celi.
Sif: Nie zamierzasz uciec.
Skull: Milcz! Każdy kto tu przyjdzie będzie musiał udzielić mi jednej prostej odpowiedzi. Wiele nie żądam.
Reszta strażników musiała usłyszeć krzyki poprzednika, bo zamknęli zachodnie skrzydło lochu,w którym znajdował się Skull. Mimo, że drzwi łączące sektory były tak daleko, Skull słyszał przekręcanie kluczy w zamku i przesuwanie zawiasów. Zostawili go wraz ze współwięźniami. Najwyraźniej mieli rozkazy by go nie zabijać, w przeciwnym razie wysłaliby zbrojny garnizon by go unieszkodliwić, a raczej zabić bo żywcem nie miał zamiaru dać się złapać. Choć z drugiej strony liczebność w ciasnych korytarzach lochu nie dawała żadnej przewagi. Może zwyczajnie się bali. Skull odpiął koło z  kluczami od pasa martwego strażnika. Klucze do cel współwięźniów. Czuł, że czeka go zadawanie dużej ilości pytań jego lokatorom.


Skywood


Komnaty Artoriasa
Nigdy nie mówili mu, która matka się dla niego poświęca. Było tak od zawsze. Kiedy był mały przynosili mu dorosłych mężczyzn. Uważali, że ich siła przejdzie na niego. Potem jednak okazało się, że nie liczy się kondycja fizyczna żywiciela, a jego wiek. Im młodsze życie pochłaniał tym stawał się silniejszy. Zdawał sobie sprawę, że zapewne większość matek nie oddaje swoje noworodki z własnych pociech. Usłyszał zbliżające się kroki. Liczył, że to służba przyszła zabrać ciało niemowlęcia, jednak kroki był zbyt intensywne. Ponadto dało się słyszeć krzyki. Do pokoju wpadali kłócący się Grim i Antras.
Antras: Nie do cholery! Nie wróci tu! Powiedz mu ojcze!
Grim: Robię to co twój ojciec mi kazał! Jest mi do tego niezbędny.
Antras: Mówisz, że spełniasz wolę mojego ojca, a nawet nie raczysz go poinformować!
Jak zwykle musiał zaprowadzić porządek.
Artorias: Cisza! - potężny głos zawołał dominując w komnacie - Ktoś raczy mi wyjaśnić, o co chodzi czy sam mam się domyśli z waszych wrzasków?
Syn odepchnął Grima na bok i klękną przed ojcem.
Antras: Ja ci powiem co się stało ojcze. - wskazał Grima - Ta gnida wysłała za twoimi plecami wiadomość na zachód do ruin tamtejszego garnizonu.
Artorias: Garnizon w zachodnich ruinach nie ma żadnej wartości dla Skywood. O co ta cała kłótnia?
Antras: Przypominam ci ojcze, że wysłałeś tam Henryka. Miał tam zostać do końca swoich dni. Grim wysłał kruka z wiadomością, że ma przybyć do Skywood. Kruk wrócił z odpowiedzią, że jest już w drodze.
Artorias: Henryk? - spojrzał na Grima - Obyś miał dobry powód Grimie. Chyba, że zapomniałeś po co go odesłałem ze Skywood.
Medyk skłonił się.
Grim: Pamiętam, jednak działałem by wypełnić twój rozkaz, panie.
Artorias: Jak sprowadzenie tutaj tego szaleńca ma nam pomóc?
Grim: Kazałeś mi zbadać ponownie elementy po tym jak okazało się, że Uthuls przegrał z chłopakiem. Jeśli elementy rzeczywiście są wadliwe, potrzebuję Henryka. Był jednym z pierwszych, a jako, że Henrex oddał chłopaka Themo nie mam innego obiektu.
Antras: Milcz! Ojcze, nie możesz zapomnieć kim jest Henryk. To spaczenie obraża wszystko co żyje, obraża nas i naszą kulturę! Wydaj rozkaz, a zakończę jego żywot gdy tylko stanie u naszych bram.
Artorias: Nie zabiję go. Dzięki jemu poświęceni ku naszej sprawy zaszliśmy dalej niż kiedykolwiek. Swoje poświęcenie przypłacił człowieczeństwem, nie mogę w nagrodę za jego trud ofiarować mu śmierć.
Głos: Jak raz zgadzam się z Antrasem.
W wejściu do komnaty stał Tendro opierając się plecami do drzwi.
Tendro: Powinniśmy zakończyć jego cierpienia życia z tak spaczonym umysłem.
Artorias: Dosyć! Powiedziałem, że Henryk będzie żyć. Grim! Jest ci aż tak bardzo potrzebny?
Grim: Tak, panie. Bez niego nie ruszę się z miejsca w moich badaniach prowadzonych dla ciebie.
Artorias: W takim razie masz wolną rękę.
Antras zerwał się na nogi.
Antras: Ale ojcze...
Artorias: Postanowiłem! A teraz precz z moich komnat, wszyscy. I niech ktoś zabierze mój posiłek.

Offline

#56 2015-12-07 21:56:34

TheMo
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 59
Windows 8.1Chrome 47.0.2526.73

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Okolice Bastionu


Jednak Leon nie zawiódł. Zgodnie z umową załatwił mi konia, zapasy i strzały. Tylko nie wiem po co dał ten dziennik? Liczy, że raporty mu będę pisał? No nic, przynajmniej mam zajęcie. Daleko nie odjechałem, a okolice Bastionu są regularnie czyszczone z nieumarłych przez patrole. Mimo to zauważyłem ich ślady. Znowu nocka na drzewie. Nawet nie można się spokojnie zdrzemnąć, żeby cię podczas snu jakiś nie zastał. A słońce niedługo zachodzi. Droga do Skywood będzie ciężka. Ale przynajmniej będę miał rozrywkę. Cholera, im dalej w las tym więcej trupów. To będzie mój wrzód na dupie. Przynajmniej będzie można tam polować na zwierzynę.
Themo wydarł z zeszytu zapisaną kartkę i podtarł nią dolną część pleców. Wstał i podciągnął spodnie i ruszył zostawiając za sobą papierzaka.

Bastion, siedziba dowódcy


Leon ponownie spotkał się z Hertazem. Ten drugi nerwowo chodził w kółko.
-Zexel tutaj? A Themo ruszył do Skywood? I nic z tym nie zrobisz?
-Uspokój się. Zexel jest przecież pod ochroną samej Achai i nigdzie się stąd nie ruszy. Ten narwaniec pędzi prosto w paszczę lwa. Już poinformowałem Skywood o nim. Wszystko mamy pod kontrolą.
-Masz rację. Nasi już się z nim rozprawią. A Zexela będę miał na oku. Tutaj mu nic nie grozi. Dopóki się nie ujawni.
-To tylko wystraszone dziecko. Zawsze możesz powiedzieć staży, żeby go zignorowali.

Bastion, szpital


Doktor wypisywał jakieś dokumenty, a Achaja szykowała się do wyjścia.
-To wszystko pani Major. Proszę się oszczędzać.
-Tak tak, rozumiem procedury, znam się na medycynie etc. Chcę tylko wrócić do domu.
-Ależ już pani może wracać. Proszę tylko uważać na misjach.

Bastion, siedziba dowódcy


-Ale co ze Skullem? Prędzej czy później się wydostanie i zrobi ładną zadymę.
-Panie generale, proszę mi zaufać. Otóż możemy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Proszę wysłać straże do więzienia. Achaja zapewne ruszyła mu już na ratunek.
-Skąd wiesz? Skąd ona wie?
-Czarodziej nie zdradza swych sekretów.

Gdzieś w ruinach nieopodal Skywood

Pewien podstarzały człowiek z siwymi włosami siedział w kącie i uderzał kamieniem w skorupę ślimaka.
-Jedz mój motylku dużo mleka to będziesz gruby i wyrośniesz na pięknego łabędzia.
Do pomieszczenia wszedł ktoś młodszy.
-Henryku, jedziemy do Skywood.
-Pewno bramę naprawić. Henio mówił, że to źle złączone, Henio rozrysował im kratownicę, Henio mówił, że się popsuje i komuś się stanie nieszczęście. Ale Henia nie chcieli słuchać, to teraz Henio napraw. A Henio naprawi. Henio zrobi tak jak być powinno. I Henio ich nauczy.
Starzec rozpędził się i znienacka wskoczył na młodego kultystę, który o mało nie upadł na podłogę.
-Wio mój rumaku! Na Radom!

Offline

#57 2016-01-16 15:43:54

Xalex02
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 74
Windows 7Firefox 43.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Bastion

Lochy
Ostatni wyjątkowo go rozjuszył. Nie dość, że nie chciał odpowiedzieć na zadane pytanie to jeszcze zaczął wznosić modły do bogów.
Skull: Zabicie cie będzie przysługą dla tego świata - powiedział wtedy trzymając gardło nieszczęśnika w żelaznym uścisku.
Nienawidził ludzi, którzy wymyślają sobie nadludzkie siły na górze i obarczają ich swoimi problemami, gdyż sami są bezradni.
Skull: No i gdzie ten twój bóg?! - wykrzyczał do stygnącego trupa współwięźnia kiedy już z nim skończył.
Zmierzał na kolejne spotkanie. Ostatnie dwie cele, które otworzył były puste, z czego był ewidentnie niepocieszony. W ciemnościach był tylko on i jego myśli, tak przynajmniej mu się zdawało. Chwilę mu zajęło zanim uświadomił sobie, że nie jest sam. Wyczuł obce bicie serca. Intruz był przy nim. Podążał za nim, ale w tych ciemnościach prawdopodobnie nie wiedział, że Skull jest tuż przy nim.
Skull: Kim jesteś? Na pewno nie jednym z tutejszych więźniów, gdyż tych których wypuściłem, nie oszczędziłem. Czy ktoś z góry postanowił wreszcie udzielić mi odpowiedzi? Twój poprzednik wrzeszczał tak głośno, że nic nie zrozumiałem. Liczę, że z tobą to się nie powtórzy. - Wiedział, że podążająca za nim osoba zorientowała się, że Skull jest kilka metrów przed nią, mimo że ciemność skutecznie go maskowała.
Kobiecy głos: Skull, przestań, to ja.
Głos się zlewał z krzykiem jego ofiar. Nie myślał nawet na tyle trzeźwo by zorientować się, że głos należy do kobiety. Po prostu znalazł kolejną osobę, której mógł zadać pytanie.
Skull: Ja, ty, my, wy. Cóż to za różnica? W tych ciemnościach jestem tylko ja i moje pytania.
Głos: Przestań i chodźmy stąd.
Wyjść stąd? Ja o tym zadecyduję! Te lochy były jego królestwem. To on tutaj wydawał polecenia, nikt inny.
Skull: Nikt stąd nie odejdzie - wykrzyczał. - Nie, dopóki nie poznam prawdy! Chcecie... Chcecie mnie złamać! Jednak ja jestem silniejszy! Jesteś następną osobą do spowiedzi! GADAJ! O co chodzi z tym pogrzebem!?
Głos: Uspokój się!
Przyszedł ponownie. Zawsze przychodził kiedy czuł, że jego umysł jest słaby. Kiedy jedno pchnięcie przyczyni się do lawiny. Było ciemno, jednak zobaczył go oczyma umysłu.
Sif: Zna prawdę ale nie chce ci jej wyznać.
Skull: Milcz! Wiem co robić kiedy ktoś zataja przede mną prawdę! Wynoś się Sif i daj mi pracować!
Głos: Jaki Sif? O czym ty mówisz? Proszę cię, wracajmy już.
Sif: Uważaj, próbuje uciec.
Skull: Co?! Nie pozwolę!
Rzucił się na źródło głosu. Z ciemności wyłoniła się pięść, która trzasnęła go w szczękę. Świat na ułamek sekundy mu się rozmazał, jednak szybko odzyskał kontrole i naskoczył na intruza obalając go swoimi ciężarem ciała. Trzeźwy na umyśle, od razu spostrzegłby Achaję, ale nie teraz kiedy był upity rządzą poznania prawdy.
Skull: Mów o pogrzebie!
Nie dostał odpowiedzi, lecz szamotaninę. Turlali się po zimnym gruncie lochów Bastionu kopiąc i bijąc się na ślepo. W końcu Skull złapał Achaję w żelazny uścisk, gotów do zabicia, jednak powstrzymał się, gdyż wpierw musiał zadać pytanie. Nie zdążył go nawet wypowiedzieć, kiedy Achaja wydostała się z uścisku, przewróciła Skulla na plecy i siadła na nim okrakiem. Złapała go za szyję. Czuł, że słabnie, to go wkurzało. Nie mógł przegrać, nie miał prawa przegrać. Już jego szczęka miała ruszyć w ruch, kiedy go olśniło.
Skull: Ten chwyt... i głos... A-Achaja? Nie. Nie ty, nie tu, nie teraz.
Achaja: Musiałam cię oklepać, żebyś poznał? No dzięki.
Arogancka jak zawsze.
Sif: Nie! Nie ufaj jej! Zapomniałeś już? Zabrali ci wszystko! Jest jedną z nich.
Jednak jego słowa były głuche. Zniknął z jego umysłu. Na razie. W takiej pozycji zastali ich strażnicy wbiegający do lochu, jedni oświetlali drogę pochodnią, inni celowali w nich z kuszy. Obydwaj wstali na równe nogi.
Strażnik: Dobra robota pani pułko... major. Widzę, że już obezwładniła pani więźnia. Co się tak gapicie? Lećcie go zakuć i odstawić do lochu!
Dwóch strażników z kuszami zaczęło, zmierzać w stronę Skulla, a trzeci szedł z łańcuchami.
Skull: Tknijcie a pozabijam.
Zatrzymali się na te słowa, wyraźnie wystraszeni. Nikt nie wiedział co począć. Skull spojrzał się na Achaję domagając się odpowiedzi, której nie potrafiła mu dać.
Achaja: Skull... Ja...
Skull: Achajo, mogę ufać tylko tobie. Powiedz mi, że to najlepsze rozwiązanie. Powiedz, bo tylko te słowa wypowiedziane z twoich ust mnie uspokoją. Wypowiedz je, a nie będę stawiać oporu.
Achaja: Wybacz Skull - mówiła szepcząc mu do ucha. - Wyciągnę cię w inny sposób. Wiem, że jesteś niewinny, ale nowy generał za coś cię uwięził. Obiecuję ci wolność.
Oddała Skulla w ręce straży. Nie stawiał oporu kiedy zakuli mu kajdany na dłoniach, jednak szarpnął się kiedy byli przed jego celą.
Skull: Chwila - krzyknął. - Chcę wiedzieć! Mam prawo wiedzieć! Jaki nowy generał? Co się stało z generałem Francisem?! Dosyć zatajania! Syn ma prawo wiedzieć co się stało z jego ojcem!
Achaja: Że Francis to... tak mi przykro Skull.
Nie potrzebował więcej słów.
Strażnik: A ja jestem bękartem naszego króla. Skończ pierdolić!
Popchnął go do celi.
Tym razem było inaczej. Nigdy czegoś takiego nie czuł. Miał ochotę zacząć krzyczeć, dopóki nie zdarłby swojego gardła. Miał ochotę bić pięściami tak długo, póki skóra nie zaczęłaby mu schodzić z kości. Miał ochotę zabijać, póki nie nadeszłaby jego chwila.
Skull: Więc to tak. Odebraliście mi wszystko. Siostrę, siostrzeńca, matkę, ojca, a nawet... - Tu się zawahał. Nie było potrzeby wspominać o tej osobie. - Teraz ja odbiorę coś waszym rodzinom!
Ze zdeformowanej dłoni eksplodowała gęsta krew, która skrystalizowała się w wielkiego szpikulca, który przyległ do dłoni. Krew dalej płynęła, pokrywając ciało Skulla. Achaja stał zszokowana całym zajściem. Tylko jej przerażenie na twarzy przywróciło Skullowi rozsądek, kiedy uniósł krystaliczną krew gotową do ataku. Nie, nie ty, nie tu, nie teraz. Znów pomyślał. Zawahał się przed atakiem. Opuścił dłoń. Na krwistym szpikulcu pojawiło się pęknięcie, a zaraz potem następne i kolejne. Po chwili zaczął się kruszyć tak szybko, jak szybko się uformował.
Strażnik: C-Co to było?
Wszyscy stali zaskoczeni.
Strażnik#2: Toż to pierdolony demon!
Skull dyszał ciężko. Całe wnętrze go paliło. Czuł się jakby połknął rozżarzone węgle. Mimo, że odzyskał trzeźwe myśli, wciąż palił go gniew.
Dowódca: Przestrzelić kolana i do celi! A potem do generała!
Achaja: Stop!
Straż dziwnie spojrzała na Achaję.
Achaja: Nie widzicie, że to gniew dodaje mu sił? Trzymać go o chlebie i wodzie, póki generał nie zdecyduje.
Strażnik: Tego nie zauważyłem.
Achaja: Dlatego jesteś klawiszem.
Dowódca: Dobra, ty się uspokój i właź do tej celi. Ty leć po racje, a ty zapierdalaj do generała!
Dwóch strażników pobiegło korytarzem, a trzeci wepchnął Skulla do celi i zamknął drzwi.


Okolice Bastionu


Nie ukrywał podejrzeń. Był już całkiem daleko od Bastionu i nie spodziewał się ogniska. Mógłby zrozumieć kilkuosobową grupę stacjonującą przy ogniu, wtedy uznałby ich za patrol Bastionu bądź kultystów. Ale to nie była grupa, to była pojedyncza osoba. Czyżby nie był jedynym, który miał ochotę w pojedynkę wybrać się do Skywood? Zakradł się do ogniska. "Gospodarz" zdawał się spać na siedząco, choć nie mógł ocenić czy oczy miał zamknięte, gdyż przysłaniał je hełm. http://img14.deviantart.net/21bd/i/2014 … 89omhn.png Podszedł od tyłu. Dłoń trzymał na rękojeści miecza, drugą wyciągną przed siebie gotową by użyć tatuażu.
Themo: Kim ty kurwo jesteś?
Nieznajomy odwrócił głowę i spojrzał na niego z ukosa.
Nieznajomy: No elo.
Themo: No elo. Kim ty kurwo jesteś?
Nieznajomy: Nie znasz mnie? Myślałem, że utrwaliłem się w waszej kulturze dość mocno. He he. Ale to nic. To nawet lepiej. Miło jest spotkać kogoś kto nie będzie lizać dupę, by tylko przyjąć go na praktyki.
Themo: No witaj Myślałem, że utrwaliłem się w waszej kulturze dość mocno. He he. Ale to nic. To nawet lepiej. Miło jest spotkać kogoś kto nie będzie lizać dupę, by tylko przyjąć go na praktyki. Czego tutaj szukasz?
Myślałem, że utrwaliłem się w waszej kulturze dość mocno. He he. Ale to nic. To nawet lepiej. Miło jest spotkać kogoś kto nie będzie lizać dupę, by tylko przyjąć go na praktyki.: Ha ha. Za długo przebywałem sam i zapomniałem o tym waszym północnym charakterze. Wybacz mi moje zignorowanie wcześniejszego pytanie. Nazywam się Alonne. A ty jak się zwiesz Północniku?
Themo: Themo. Pożyczysz mi parę sztuk złota?
Alonne: Wybacz, nie dysponuję tutejszą walutą.
Themo: W końcu pytanie, na które porządnie odpowiedziałeś. W miarę.
Alonne: Pozwól, że teraz ja zadam pytanie, bo jak tu stoisz nie daje mi to spokoju. Co Północnik robi tak daleko od domu? Myślałem, że zostałem jako jedyny wysłany do tej krainy.
Themo: Obecnie napierdalam kultystów. Jak nie jesteś jednym z nich to mogę iść dalej.
Alonne: Bardziej chodziło mi o to po co tu przybyłeś. Gdybyś był niedobitkiem Stornów powiedziałbym, że zdezerterowałeś i uciekłeś od ludu ze strachu przed przegraną. Ale nosisz tatuaże Snowów. Czemu więc tu jesteś? Wojna wygrana, twój lud się rozwija, same dobre wieści. No, może z wyjątkiem tego, że król umiera, ale nikt nie żyje wiecznie. He, znaczy prawie nikt.
Themo: A myślałem, że to ja się pierdolnąłem w głowę pięć lat temu.
Alonne: Za tym pierdolnięciem w głowę kryje się jakaś historia czy po prostu chciałeś mnie urazić? Przeżyłem tyle lat z twoim ludem, że takie obelgi przestały już na mnie robić wrażenie.
Themo: Jeśli twierdzisz, że żyłeś przez całe życie wśród ludzi o podobnym do mojego charakterze to mógłbym ci uwierzyć, że spierdoliłeś na drugi koniec świata.
Alonne: Poprawka. Nie spędziłem z twoim ludem całego życia. Ledwie jego część. Niestety nie podam ci wyniku w procentach, ani ułamkach gdyż, po około 369 latach przestałem liczyć swoją egzystencję. Ale mniej o mnie. Zaciekawiłeś mnie. Chcesz powiedzieć, że nie wiesz skąd pochodzisz?
Themo: Jeśli cię to interesuje to lepiej dorzuć do ognia, bo szykuje się długa opowieść.
Przestał przyjmować pozycję bojową, schował miecz i przysiadł się do ogniska. Spostrzegł, że w ognisku palą się trupy. Nie skomentował tego, ale spojrzał się tylko na Alonne.
Alonne: Są dobrą rozpałką, a w okolicy jest ich cała masa. Szybsze to niż rąbanie drewna. Ale teraz opowiadaj.
Spełnił prośbę nowo poznanej osoby.
Themo: Pięć lat temu obudziłem się na plaży. Jedyne co pamiętam to ból głowy i pieczenia w miejscach tatuaży. Postanowiłem poszukać kogoś lub czegoś, a natknąłem się jedynie na żywe trupy. Po długiej pielgrzymce i spędzaniu niemal każdej nocy na drzewie by mnie nic nie zżarło natknąłem się na grupkę ludzi. Ci mnie zaprowadzili do ruin miasta zwanego Skywood, gdzie pewna społeczność urządziła sobie lokum wśród zniszczonego apokalipsą świata. Tam zaczerpnąłem trochę wiadomości. Okazało się, że jedyne co pamiętam to walkę mieczem. I odkryłem co potrafią moje tatuaże. To wzbudziło zainteresowanie lokalnych władz. Trochę się podszkoliłem, ale w pewnym momencie mury puściły i do miasta wlała się fala nieumarłych. Udało mi się spierdolić z małą grupką tunelami gdzieś w las. Podróż była ciężka i tylko ja przeżyłem dotarcie do Bastionu. Gdy zrobiłem małe rozeznanie uznałem, że tutaj działa inna polityka i muszę jakoś zarobić. Więc na wejściu rozwaliłem paru cwaniaczków, zatrudniałem się jako ochroniarz czy też jako eskorta karawan do Nowego Harkween. Jednak tutaj nie obchodziłem się aż tak z moimi umiejętnościami. Ale i tak się dowiedzieli, bo dostałem posadkę rządową jako ochroniarz w ekspedycji do klasztoru. Jednak tam się okazało, że w piwnicach siedzi sobie demon. Potem wpadli kultyści ze Skywood i rozpieprzyli co tylko mogli. Ci co przeżyli się wycofali, a ja zostałem. Poczytałem trochę ksiąg, nakłoniłem demona do pomocy w treningu i wróciłem do Bastionu. I jak się ogarnąłem to wyruszyłem oddać tym gnojkom na co zasłużyli. Jednak po drodze spotkałem jakiegoś dziwaka, który twierdz, że ma ponad 300 lat, jest z innej krainy i właśnie opowiadam mu historię swojego życia.
Przez ten cały czas Alonne słuchał w milczeniu i nie wtrącił się w opowiadanie ani razu. Dopiero kiedy Themo skończył zabrał głos.
Alonne: Jednym słowem, amnezja. Wiedziałem, że tak to będzie. Ostrzegałem waszych szamanów, by nie bawili się w bogów, ale nie słuchali. Dali wam te tatuaże, ale o skutkach ubocznych nie śpieszyli się by wam powiedzieć. Jednak, sam fakt, że dostałeś takie tatuaże musi świadczyć, że byłeś kimś wysoko postawionym.
Dorzucił kilka patyków do ognia.
Themo: Jak dla mnie jeden chuj. Jakoś nie narzekam na swoje położenie.
Alonne: Zrewanżuję ci się moją historią. Przyszedłem na ten świat kilkaset lat temu, kto wie, może dobiłem nawet tysiąca, jak wspominałem przestałem liczyć. Jeśli moja ojczyzna jeszcze nie obróciła się w proch, to leży tak daleko, że nie znajdę już za pewne do niej drogi powrotnej. W mojej krainie, nie znaliśmy wojny. Można powiedzieć, że byliśmy typową baśniową krainą, gdzie wszyscy są szczęśliwy. Nie byłem nikim wyjątkowym, ot synem kowala. Pytasz się, po co kowal w krainie bez wojen? Mimo, że nigdy jej nie doświadczyliśmy woleliśmy dmuchać na zimno, i mieliśmy regularną armię, dobrze wyszkoloną i wyposażoną. To co mnie wyróżniło stało się w gdzieś w około 50-tym roku moje życia. Mianowicie, ni stąd, ni zowąd, przestałem się starzeć. Nie wiem czemu, i raczej nigdy tego nie odkryję. Z początku tego nie zauważałem. Ale kiedy 70-tka stuknęła coś zdawało się nie halo. Zanim się spostrzegłem, miałem setkę na karku, a mimo to kondycje 50-cio latka. Poczekałem potem jeszcze z jakieś sto lat, czekając na śmierć, ale nie nadeszła. Bałem się swojego wiecznego życia. Miałem nawet myśli samobójcze. Mówiłem sobie, że przecież to nie grzech odebrać sobie życie, które przeżyło już z dwa-trzy śmiertelne istnienia. Ale nie zrobiłem tego. Postanowiłem wykorzystać szansę, daną mi przez los. Podróżowałem po niezliczonych krainach, wszędzie pobierając najróżniejsze nauki walki czy wiedzy. Czasu miałem pod dostatkiem. Mimo, że nie gardziłem wiedzą, to walka została moją kochanką. Bitew, które przeżyłem, nie dałem rady zliczyć. W końcu zawędrowałem na północ. Co prawda przybyłem tam idąc na południe, z jeszcze dalszej północy, ale ta kraina była najbardziej wysunięta na północ pod względem równika, więc nazwałem ją Krainą Północy. Ostałem się tam dłużej nić w poprzednich krainach. Zwykle przeznaczałem około 50-100 lat na jedno królestwo, ale te wasze ziemie, mają ten klimat, że zabalowałem tam na znacznie dłużej. Kiedy tam trafiłem, Snowowie, twój lud, był jeszcze słaby i rozbity. Każdy chciał rządzić, ale nikt nie chciał się nikogo słuchać. Po kilkudziesięciu latach nie mieszania się do waszej polityki, poznałem Artura. Był jednym z mniejszych wodzów, ale niech mnie, co to był za człowiek. Władza była mu pisana. Od razu go polubiłem i postanowiłem, jak to się mówi zostać jego wasalem. Szkoliłem, jego wojowników, prowadziłem ich do bitwy. I tak po wielu latach na polu gry pozostali tylko Snowowie i Stornowie. Po wielu latach Snowie wygrali, a ja zyskałem wdzięczność Artura. Mój przyjaciel, dorobił się synów, a ja zostałem ich nauczycielem. Teraz są już dorośli. Najstarszy syn Artura, Vendric, wysłał mnie na południe w celu infiltracji, negocjacji, dyplomacji etc. Inaczej mówiąc, mam nie dopuścić do narodzenia się złych relacji, a co najgorzej wojny, między tą krainą i jej ludem a twoimi braćmi na północy. Tak, więc podróżuję szukając jakiś organów władzy, tej krainy, ale zamiast tego spotykam, jakiegoś Północnika, który nie wie, że jest Północnikiem.
Themo: To dowodzi, jak bardzo los bywa złośliwy. Zawsze starałem się brać swój los we własne ręce, ale nigdy nie potrafię w stu procentach ustalić co się wydarzy jutro.
Alonne: Skoro mowa o jutrze. Zaczyna się ściemniać. Cholera, mimo tylu, lat wciąż się męczę i mam ochotę spać, jak każdy normalny człowiek.
Themo: Tutaj na razie jest bezpiecznie.


Bastion


Gabinet Leona
Papierkowa robota, papierkowa robota, papierkowa robota i... o, a co to? Więcej papierkowej roboty. Łatwo nie było, ale Leon nigdy nie narzekał. Wiedział na co się pisał jak zostanie mistrzem szeptów. Z nudnej papierkowej roboty wyrwało go pukanie do drzwi. Te lekko się uchyliły, po czym zza nich wyłoniła się głowa jego strażnika.
Strażnik: Panie.
Leon: Słucham?
Strażnik: Mówił Pan, że będzie mieć Pan gości, których poznam po... hmmm... specyficznym wyglądzie.
Leon: Poznałeś ich?
Strażnik: Chyba tak...
Nie zdążył już nic powiedzieć, gdyż został odciągnięty od progu wejścia, w którym pojawił się Tyjon.
Tyjon: Leo, daj mi następnym razem jakąś przepustkę, by wejść bez użerania się z twoimi przydupasami.
Wszedł do gabinetu, a tuż za nim, czarna jak noc, Keylana.
Leon: Ostrożności nigdy za wiele. Usiądźcie.
Tyjon: Keylana, zostanie na zewnątrz. Chyba nie chcesz by ktoś nas podsłuchiwał.
Jego zasłonięte maską oczy nawet nie spojrzały na kobietę, jednak ta wykonała poleceni i po chwili zostali sami we dwóch.
Leon: Wiec, że wszystkie szepty trafiają właśnie do mnie.
Tyjon: Nigdy nie wątpiłem w twoje zdolności Leo, jednak to nie uszu Bastionu powinieneś się obawiać. Henrex wciąż ci nie ufa, i tylko czeka aż podwinie ci się noga.
Leon: Mogę powiedzieć, że dobrze robi. Nawet ja sobie nie ufam. Czy to właśnie w tym celu przychodzisz?
Tyjon: Spokojnie Leo, Keylana nie słyszy myśli tak jak ja, więc można mówić swobodnie. Zanim przejdę do rzeczy dam ci pewien wyjątkowy szept. Pamiętasz Ulthusa?
Leon: Tak, ładną arenę zrobił.
Tyjon: Stała się jego grobem. Schwytaliśmy jego zabójcę. Teraz najzabawniejsza część. Ponoć zabił boga. Tendro i Galahad uważają go jednak za zwykłego człowieka z manią wielkości, ale uważam, że powinieneś o tym wiedzieć. Co chcesz z tym zrobić Leonie? Wiesz, że moje ostrze jest twoje. Wydaj polecenie, a zabiję go i obarczę jego śmiercią kogokolwiek. Artorias i Henrex uwierzą mi bez cienia wahania, a nawet jeśli zaczną we mnie wątpić usłyszę to w ich głowach.
Leon: Czyli on przeżył? Myślałem, że został zabity przez Tobbina. Ech, nigdy nie ufaj papierom. Sprawa z Artem nie jest taka prosta. Słyszałem, że obudził się w nim rewolucjonista. Jeśli wpuścimy go do Bastionu, zrobi tutaj ładny chaos. Z kolei nie można go kontrolować i ucierpią też nasze siły.
Tyjon: Zdecydujesz co uznasz za słuszne. Pozostanę w Bastionie na pewien czasem zanim powrócę do Skywood, więc masz mnie pod ręką. A teraz, sprawa dla której tu przybyłem. - Jego ton stał się poważniejszy. - Podobno w mieście jest Zexel.
Leon: Owszem jest. Pod opieką jednej z najlepszych wojowniczek Bastionu.
Tyjon: W takim razie szkoda by było ją tracić, ale jej życie mnie nie obchodzi lecz twoje. Może się okazać, że w raz z rozwojem wydarzeń wasze drogi się skrzyżują. Przybyłem by cie ostrzec. Nie próbuj kombinować nic z Zexelem. To najniebezpieczniejsza osoba jaką znam.
Leon: Jak każdy z demonicznym elementem. Jak mnie znasz, ja nie lubię się wychylać. Wolę rolę narratora, który kreuje opowieść.
Tyjon: Dobrze, o tym wiem, ale sam mówiłeś, że przezorny, zawsze ubezpieczony. Jeśli jednak masz związane plany z kobietą, która go niańczy lepiej zadbaj o jej bezpieczeństwo.
Wstał.
Leon: Potrafię zadbać. O nią i o Zexela.
Tyjon: Jest jeszcze jedna sprawa. Osobista.
Leon: Czegoż jeszcze potrzebujesz?
Tyjon: Usłyszałem to. Ból, rozpacz, smutek, nienawiść, gniew, niepohamowana żądza mordu, jeszcze większa niż ta, którą czułem u Zexela. Kogóż takiego trzymasz w mieście? Nigdy nie czułem tak mocno tyle negatywnych emocji. Igranie z kimś takim może być niebezpieczne.
Leo westchnął.
Leon: Zapewne chodzi ci o Skulla, który siedzi w najciemniejszym lochu. Cóż, w jego sprawie mam związane ręce. Ale mogę wam zaaranżować spotkanie.
Tyjon: Leonie, jesteś nazbyt uprzejmy. Ale cóż mam z nim zrobić? Zabić? Zabijałem dla ciebie wiele raz, mogę i kolejny.
Leon: To nie jest zwykły przeciwnik. Posiada demoniczne ramię, a prawdopodobnie i krew. Jednak zabicie go byłoby najrozsądniejsze.
Maska Tyjon uniemożliwiała zobaczenie jego emocji, jednak było widać, że zabrakło mu słów.
Tyjon: Krew? Powiedziałeś demoniczna krew?
Leon: Jeden strażnik powiedział, że się zagotował. Dosłownie.
Tyjon: Leonie, przyjacielu, chyba nie zdajesz sobie sprawy co wpadło ci w ręce.
Leon: Może i nie wiem. Ale wiem, że to jest zagrożeniem dla otoczenia.
Tyjon: Krew, jest życiem. Płynie w naszych żyłach, a bez niej umieramy. Gdyby Artorias dostał go w swoje ręce stałby się nieśmiertelny. Całkowicie! Nie potrzebowałby już żywicieli, gdyż jego w jego sercu płynęłaby właściwa substancja. Wyobraź sobie co ty mógłbyś osiągnąć.
Leon: Do czego zmierzasz?
Tyjon: Użyj swojego uroku osobistego. Jesteś w końcu władcą marionetek, ten świat to szachownica, a ludzie na niej są twoimi pionkami. A ja, jako twój najwierniejszy pionek mówię ci: przekabać go na naszą stronę, bądź poszczuj nim naszych wrogów. Ale zabijanie go? To byłoby marnotrawstwo, na które nie możesz sobie pozwolić.
Leon: Tak zrobię. Znam jego słaby punkt, więc powinno się udać. I jeszcze jedno. Nie wiem czym wkurwiliście Themo, ale pojechał do Skywood porozmawiać w swoim stylu.
Tyjon: Themo? Ten Północnik z amnezją? Gdyby zrobił tam porządny rozpierdol skorzystalibyśmy na tym, ale pojedynczy szturm na Skywood to coś czego nie da się nawet nazwać samobójstwem. To świadoma podróż do Piekła. Ale dosyć o knowaniach i spiskach.
Zdjął maskę. Cerę miał bladą niczym biały marmur, brodę zgoloną, niebrzydką twarz, a powieki zaszyte nicią.
Tyjon: Podobno zabiłeś Francisa trunkiem. Liczę, że na mój przyjazd przygotowałeś coś równie "zabójczego".
Leon: Takie trunki mam tylko dla swoich ulubieńców.

Offline

#58 2016-02-14 23:53:29

TheMo
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 59
Windows 8.1Chrome 48.0.2564.109

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Bastion, pierwszy pierścień


Zexel siedział na ziemi przed domem Pani major budując, już całkiem pokaźny zamek z patyków. Jego obecność nie minęła się z szeptami patrolujących strażników, którzy to już plotkowali na temat teorii skąd u Achaji dziecko. Jedna z tych teorii zakładała, że wcale nie jest taką cnotką. W pewnym momencie drzwi się otworzyły, a w nich stanęła tymczasowa opiekunka niezwykłego dziecka. Spojrzała na niego i założyła ręce na piersi.
-Zexel, wracaj do domu! Miałeś nie wychodzić!
Dzieciak nie odrywał wzroku od swojej konstrukcji. Zamiast tego brał w dłonie nowe patyki, by umocnić swoją małą twierdzę.
-Ale skończyłem już zachodnią strażnicę. Jak wrócę, znowu przyjdą bachory sąsiadów i mi wszystko zniszczą.
-Więc przenieś swoją konstrukcję w inne miejsce. Zamków nie buduje się tam, gdzie mogą zostać raz, dwa zniszczone, ale tam, gdzie wytrzymają każdy atak.
-Jak ją przeniosę to się rozleci.
-Więc zbuduj nową, o wiele mocniejszą.

Zexel nie wychwytując w słowach Achai dopingu, wkurzony wychylił czubek ogona spod płaszcza zakręcił się na stopie po czym ogon zniknął w ciemnościach odzienia, a po zamku została ruina
-Już! Zadowolona? Teraz go nie zniszczą.
-Taktyka spalonej ziemi niezbyt się sprawdza w dzisiejszych czasach. No, nie dąsaj się.
Zexel niechętnie wszedł do środka. Achaja zamknęła za nim drzwi.
-Czemu nie mogę się bawić na zewnątrz jak reszta dzieci?
-Bo nie jesteś jak reszta dzieci. I nie chodzi mi o ogon. Oni są częścią Bastionu, do południa uczą się, potem ćwiczą. Wieczorami zostaje im wspólna zabawa. Po tobie od razu widać, że nie jesteś stąd. Jeśli ktoś zacznie węszyć, możemy mieć kłopoty.
-Mówisz o mnie jak o jakimś odmieńcze.

Wzrok Achai stał się mniej surowy. Pojawiło się nawet w nim niewielka doza współczucia.
-Lepiej będzie, jak będziesz mówił o sobie "wyjątkowy". I pamiętaj, że ludzie z reguł nie lubią niczego co jest inne niż oni.
-Ludzie są gupi! Gupi, gupi, gupi! Człowiek jest jednym wielkim egoistą! Ratujecie innych bo boicie się samotności!
-Boimy się wielu rzeczy. I większość z nich jest słuszna. Zastanów się, czy chciałbyś być cały czas sam?
-Jestem sam!

Oczy Zexela zaczęły się robić mokre od łez.
-Uważasz mnie za ciężar, który przyjęłaś tylko ze względu na Themo. Widziałem jak patrzyłaś na mnie wtedy w szpitalu. Bałaś się tego co czyni mnie, jak to ujęłaś, "wyjątkowym".
Jednak Achaja nie chciała doprowadzić dziecka do płaczu. Nawet nie chciała mu sprawić żadnej przykrości, dlatego szybko szukała w głowie słów, które mogłyby pocieszyć tego dzieciaka.
-Nie jesteś dla mnie ciężarem. Wiedz, że ja też jestem samotna. Oprócz Bastionu, nie mam nikogo. Ty trochę ubarwiłeś moje życie.
-N-Naprawdę? A gdzie twoi rodzice?
-Nie znałam ich.
-Jak nie znałaś? To kto cie wychował?
-Bastion. To on wychował wszystkich z tego miasta. Dlatego musisz się tutaj ukrywać.
-Czemu się tu ukrywam? Czemu jestem taki ważny?
-Na niektóre pytania sami musimy znaleźć odpowiedzi. Mimo, że nas przerastają.
-Dorośli zawsze sięgają po mądrości życiowe kiedy nie znają odpowiedzi?
-Tak już w życiu bywa

Zexel jakby już zapomniał o wcześniejszych odpowiedziach. Zamiast tego zadał inne pytanie, choć to było bardziej żądanie.
-Nudzę się! Chcę się pobawić!
-Chcesz poćwiczyć walkę mieczem?
-Tak! Chcę.

Achaja niestety nie znała innych zabaw. Takie były uroki jej wychowania. I jej charakteru. Zamiast uczyć się jak być panią domu ćwiczyła walkę. Wzięła jeden z mieczy i rzuciła go Zexelowi. Niestety ten nie złapał go i upadł na podłogę. Achaja wzięła swój i czekała aż jej podopieczny podniesie broń. Po podniesieniu miecza dzieciak zachował pokerową twarz jakby zajście przed chwilą nie miało miejsca. Obydwoje wyszli na zewnątrz gdzie mieli otwartą przestrzeń. Achaja postanowiła go zachęcić do wykonania pierwszego ruchu.
-Pokaż mi jak atakujesz.
Zexel zamknął oczy odchylił głową na bok i zaczął wymachiwać mieczem na ślepo.
-Tak to nawet muchy nie strącisz. Chwyć miecz pewniej i rusz na przeciwnika i tnij dopiero wtedy, kiedy będzie on w zasięgu.
Po kilku kolejnych poradach Achaji i kontynuuacji treningu do dwójki bohaterów przypatoczyła się trójka znajomych Achaji, którzy byli strażnikami na patrolu. I jak stereotypy wymagają w takiej sytuacji byli oni najzwyczajniejszymi dupkami.
- Patrzcie! Matka i syn się pokłócili. Tak rozwiązują spory.
- Byłaś taka niedostępna przez ten cały czas. Podzieli się z nami imieniem mężczyzny, który postawił swój sztandar w twoim zamku.

Cała trójka ryknęła śmiechem.
-Jesteście zasmuceni, że to żaden z was?
Riposta Achai lekko ich rozdrażniła
-Patrzcie jaka harda. Twój chłop najwyraźniej za mało cie lał, bo nie znasz swojego miejsca pułko... wredny uśmieszek a nie przepraszam, chciałem powiedzieć: "majorze"
-Przynajmniej nie przeczysz, że to twoje dziecko. A przez te wszystkie lata taką dziewiczą cnotkę zgrywałaś.
-Niestety, moje dziecko spuściłoby wam łomot. Prawda Zexel?

Zaniepokojony, że nagle spytano go o zdanie
-Ja? Achajo ja...
Nie pozwolono mu dokończyć
-Doprawdy? W takim razie może to sprawdźmy!
Dobył miecz, lecz jeden z trójki położył mu dłoń na ramieniu
-Przestań. Chcesz walczyć z kilkuletnim dzieckiem?
-Głownie z tą suką, którą zwie mamą, ale jeśli jest tak samo arogancki to też dostanie.
-Nie chcę mieć z tym nic wspólnego.

Powiedziawszy to, dwóch z trzech strażników dobyło ostrzy i weszło na pole treningowe
Zexel chwycił mocno miecz i wyciągnął ostrze przed siebie. Jego ręce mocno drżały, zwłaszcza jak jeden z pewniejszych siebie strażników ruszył do ataku. Lecz to nie był atak, który miał zabić. Bardziej wytrącić broń z ręki i upokorzyć przeciwnika. Jednak dzieciakowi jakoś udało się odbić cios i nie stracić miecza. Instynktownie skoczył przed siebie, za plecy agresora. Drugi z nich tylko się uśmiechnął i powoli szedł w stronę podopiecznego Achai. Ten spanikowany zamknął oczy i zaczął się kręcić w kółko wymachując mieczem. Strażnik, którego przed chwilą wykiwał zdążył się obrócić i jedyne co ujrzał, to wirujące ostrze przecinające mu uda. Cofnął się o krok, by być poza zasięgiem. Ten drugi spokojnie podszedł do Zexela i zablokował jego młynek, wytrącając go z równowagi. Zexelowi zaczęło się kręcić w głowie i upadł na ziemię. Napastnik zaczął się śmiać pod nosem. I z Zexela i z jego zranionego towarzysza. Skierował ostrze w gardło dziecka i zbliżył się do niego. Ten chwytając pewniej miecz szybko odbił wrogą broń i niezdarnie próbował wstać.
[Jednak to nie zniechęciło atakującego i silnym ciosem w oręż Zexela sprowadził go ponownie do parteru. Uderzenie było tak mocne, że wytrąciło broń młodemu wojownikowi. Ten postanowił użyć swojego ogona jak sprężyny. Wybił się z ziemi i w locie złapał za głowę napastnika, a potem szybko schował ogon.
-Co ty robisz? Złaź ze mnie!
Wrzeszczał szamoczący się strażnik. Drugi doszedł już do siebie i pomimo ran, które nie były bardzo głębokie raz, dwa znalazł się przy swoim towarzyszu, który miał teraz pasożyta na twarzy. Chciał zdzielić dziecko płaską stroną miecza, jednak Zexel szybko się puścił i ponownie wylądował na ziemi. Wskutek tego całe uderzenie zostało skierowane prosto w czoło towarzysza. Zanim strażnik zorientował się co zrobił, na czole jego towarzysza pojawił się dwie strużki krwi. Puścił miecz i złapał się za ranę. Cofnął się o dwa kroki i podniósł głowę patrząc ze wściekłością na swego towarzysza, który był teraz nieco zakłopotany. Do niego szybko doskoczyła Achaja, która wykorzystując jego rozkojarzenie znokautowała go jednym ciosem i posłała na ziemię. Klęknęła przy Zexelu i zatkała mu uszy, by nie usłyszał przekleństw rannego strażnika.
-Zexel, nic ci się nie stało?
Młody wtulił się w kobietę
-To było straszne
Trzeci strażnik podbiegł do towarzyszy z orężem w dłoni
-O nie, nie chciałem brać w tym udziału ale nie pozwolę na ośmieszenie moich towarzyszy!
-Stój tam, gdzie stoisz. Myślisz, że dasz radę, skoro ich dwóch zostało położonych przez dziecko? Lepiej się zastanów co napiszecie w raporcie.
-Achajo, grabisz sobie. Powinnaś być jak reszta kobiet i potulnie rozsuwać nogi przed mężczyznami, zamiast bawić się w żołnierza. Ci durnie zostali pokonani bo nie traktowali dzieciaka poważnie. Ja nie popełnię tego błędu. Miko, wstawaj!

Ze znokautowanego strażnika nie było już pożytku, lecz ranny wciąż mógł się ruszać
Achaja zostawiła Zexela i sama dobyła miecza
-Wybacz, że jestem żołnierzem, którego to miasto potrzebuje, bo bab ma już dostatek.
-Jeśli chcesz mu zapewnić taką ochronę jak naszym w klasztorze, to obejdzie się! Miko, ruszamy!

I obydwoje pobiegli na Achaję, lecz ranny trzymał się nieco bardziej na uboczu. Achaja odbiła atak pierwszego i za pomocą piruetu znalazła się w zasięgu drugiego. Tego zdzieliła płazem w głowę, wskutek czego miał już dwie rany. Nieco go to zamroczyło, więc lewy sierpowy był już tylko formalnością. Pani major osłoniła plecy ostrzem przełożonym za ramię, gdyż napastnik próbował zaatakować od tyłu. Następnie wykonując półobrót odrzuciła wrogie ostrze i jednocześnie podniosła nogę na tyle wysoko, by móc zadać kopniaka prosto w szczękę. Teraz wszyscy trzej leżeli poturbowani na ziemi. Achaja schowała miecz i podeszła do Zexela, który, jak to ma w zwyczaju, zaczął zadawać pytania.
-To tak wyglądają wszystkie relację między ludźmi?
-Jeśli są niemili to tak.
-Wciąż żyją, zapomniałaś ich dobić.
-Tutaj tak się nie postępuje.
- Themo by ich dobił.
- A ja ci powiem, że są pewne sytuacje, w których musisz darować życie pokonanemu.
- Nie rozumiem.

Obrócił się w stronę domu
-Przegrali swoje prawa. Rzucili ci wyzwanie i przegrali. W Skywood zabijano takich by oszczędzić im upokorzenia.
-Jednak tutaj, jacy by nie byli, są moimi braćmi, jak wszyscy w Bastionie. I w razie bitwy to oni będą osłaniać moje plecy, a ja ich.

Trupie Pustkowia


Themo wstał przed świtem, by móc jak najszybciej dotrzeć do Skywood. Nie przejmował się napotkanym Alonnem. Tę wędrówkę musiał przejść sam. Może dowiedział się od napotkanego towarzysza czegoś więcej, ale nie tego tu szukał. Cwałując na koniu układał sobie wszystkie dziwne wizje, których doznał i opowieść Alonna. Może zachował się trochę chamsko, ale ten typ już tak ma. Przynajmniej zostawił mu pożegnalny list. Po tej rozmowie wszystko powoli zaczynało się układać w logiczną całość. Te przebłyski to były jego wspomnienia. Jednak aby odzyskać całkowicie pamięć musiał dojść do źródła. Mury Skywood i wybrzeże na którym go znaleźli. Tam nowa historia nabierała rozpędu. Z tego wszystkiego zauważył jeszcze jedną cechę. Wizje pojawiały się, kiedy był w pobliżu czegoś demonicznego. Nie wiedział co to ma do rzeczy, ale chciał się przekonać czy demony są istotnym elementem tej układanki.

Offline

#59 2016-03-01 22:27:34

Xalex02
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 74
Windows 7Firefox 44.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Bastion

Lochy
Nie tylko usłyszał jego kroki. Wyczuł jego aurę. Była podobna do jego własnej, jednak o wiele bardziej spokojna, opanowana. Aż mu zazdrościł. Przybysz zatrzymał się przed drzwiami do jego celi.
Głos: Wiem, że wiesz kim jestem Skullu. A może raczej powinienem rzec... Severusie?
Sekunda bicia serca, po czym drzwi roztrzaskały się, a z celi wypadł Skull, który przyparł intruza do ściany. Oczy zaszły mu czerwienią a ciało parzyło w dotyku.
Skull: Skąd znasz to imię? Ze wszystkich osób, które je zna żyje tylko mój szwagier i dawny nauczyciel, a ty nie jesteś ani jednym ani drugim!
Intruz miał rzadkie, białe włosy, grubą, potężną, czarną zbroję i maskę uniemożliwiającą widzenie.
Tyjon: Czyli jednak przeżyłeś. Xenox przesyła pozdrowienia.
Nacisk się wzmocnił.
Skull: Skąd ty... Nie... to bez znaczenia. Za obrażanie zmarłego ukatrupię cie bez skrupułów!
Pięść Skulla poleciała na spotkanie z twarzą Tyjona. Ten jednak odchylił szybko głowę na bok i w miejscu gdzie była jego głowa powstało wgłębienie w ścianie.
Tyjon: Ciekawe. Zwiększone zdolności fizyczne? Zapewne efekt uboczny, jednak wynikający na plus.
Zamachnął się głową, która powiedziała "czołem" twarzy Skulla. Zwolnił uścisk i odsunął się kilka kroków w tył zakrywając dłońmi czoło.
Tyjon: Złamałem ci coś? Mam nadzieję. Chciałbym byś upuścił dla mnie trochę tej cennej krwi.
Ból ustąpił furii. Zaczął atakować Tyjona pazurami niczym dzikie zwierze. Ten unikał każdego ataku płynnymi zwodami, jakby wiedział gdzie padnie każdy atak.
Tyjon: Twoje ataki są chaotyczne, ale i tak da się je wyczytać. Nie najgorsza prędkość...
Przy kolejnym zwodzie pazury Skulla zamiast celu trafiły na ścianę lochu, po której przejechały tworząc iskry i zdrapując drobinki kamienia.
Tyjon: Jednakże...
Teraz najzwyczajniej chwycił w potężny uścisk dłoń Skulla i wykręcił ją pod bolesnym kątem. Skull ryknął i przekręcił się wraz z dłonią.
Tyjon: No dalej. Pokarz na co cie stać? Ta czysta, ślepa furia to jedyne co masz do pokazania. Chcę poczuć prawdziwe zdolności.
Skull: Jeśli przyszedłeś mnie zabić, zrób to.
Tyjon: Po co cie zabijać? - Spróbujmy wzmocnić jego gniew czymś więcej niż tylko urażoną dumą - Śmierć twoje ojca stanowczo wystarczyła.
Skull zastygł w bezruchu.
Tyjon: Nadchodzi, czuję to.


Tego samego dnia w gabinecie Leona
Drzwi do gabinetu Leona lekko się uchyliły. Nie widział kto idzie, ale za to usłyszał.
Strażnik: Nie może Pan wejść w takim stanie! To nie...
Głos: Dostałeś papierzysko to się przesuń. Albo czekaj, sam to zrobię.
Jak powiedział, tak uczynił. "Przesunął" strażnika na podłogę po czym wszedł do gabinetu Leona i zamknął drzwi. Jego zbroja była cała poharatana, a z jego prawej skroni i pachy sączyła się krew. Leon odłożył raporty o kolejnych protestujących feministkach.
Leon: Chciałem utrzymać mój pobyt w tajemnicy przed pewnymi ludźmi a ty wpadasz tutaj okrutnie pocięty.
Tyjon jednak zamiast od razu odpowiedzieć zaczął się kręcić po pomieszczeni otwierając i przeszukując wszystkie szafki, półki i szuflady.
Tyjon: Tam zaraz pocięty. To rany powierzchowne.
Leon: Czemu mi tak grzebiesz i chlapiesz wszystko krwią!
Znalazł przy biurko w dolnej szafce nienaruszone wino. Otworzył trunek po czym wziął jednego łyka dla siebie, a drugiego "łyka" dla skroni.
Tyjon: Jak na twoje stanowisko powinieneś się zaopatrzyć w lepszy trunek, zamiast pić te siuśki.
Leon zmrużył oczy.
Leon: Bo to jest trucizna zatrzymująca prace serca zmieszana z alkoholem. Tego nie pije się dla smaku.
Po tych słowach popatrzył chwilę na butelkę, potem na Leona, a potem jeszcze raz na butelkę. Wzruszył ramionami i wziął kolejnego łyka.
Tyjon: Zdrowie Francisa. Nie wiem jak go nakłoniłeś by przełkną te szczyny.
Leon: Mistrzem konspiracji to ty nie jesteś. Powiedz lepiej kto cię tak poharatał.
Tyjon zanim udzielił odpowiedzi wziął jeszcze jeden łyk, po czym wziął bezceremonialnie chustkę leżącą na biurku Leona, wylał na nią trochę trunku i przetarł pachę.
Tyjon: Tam zaraz poharatał. Mówiłem, że to powierzchowne rany. Poważniejszych doznałem przy Pojednaniu, ale wracając do twojego pytania. Odwiedziłem Skulla. Chciałem sprawdzić jak bardzo mogę go wkurzyć. Z początku nie było wyzwania, kierowała nim czysta furia, w dodatku niczym nie poparta. Mogłem skrócić jego życie kiedy tylko chciałem, jednak musiałem zobaczyć jego prawdziwe zdolności. Więc zacząłem  sięgać głębiej. Do rodziny, zmarłego ojca, matki, siostry. Zacząłem mu mówić co mogę zrobić z jego szwagrem i bliskimi. Kiedy tak mówiłem usłyszałem w jego myślach kolejne imię, na którym mu zależy. Domyślasz się o kogo chodziło?
Leon: Czy to ktoś z tej bandy czaszki? W końcu niemal cała jego rodzina jest martwa.
Tyjon: Achaja, jeśli się nie mylę. O ile dobrze wiem to ona zajmuje się teraz Zexelem. Swoją drogą będę musiał złożyć mu wizytę. Ale co do Skulla. Powiedziałem mu, że mogę skończyć z tą Achają to co Zang i Sif zaczęli. Wtedy dopiero się wkurzył. Oto odpowiedź skąd te zadrapania.
Popił na zakończenie wypowiedzi.
Tyjon: A! I trzeba odbudować loch. Bo w recepcji powiedzieli mi, że "nie nadaje się do pełnienia funkcji państwowych". Jak dla mnie przesada, w końcu więźniowie i tak nie powinni mieć luksusów.
Leon zrezygnowany skrył twarz w dłoniach.
Leon: Wystarczy, że ściany będą w całości. Ale bardzo ciekawe informacje mi podałeś. Teraz, kiedy wiemy o uczuciach Skulla łatwiej będzie go kontrolować. I przestań żłopać to wino.
Tyjon: A co? Chcesz łyka? No właśnie. Co do samego Skulla, nie jestem do końca pewien jakie kroki podjąć. Jest strasznie niestabilny. Jego największą słabością jest to, że to element kontroluje jego, a nie na odwrót. Jednak jeśli, któregoś dnia się to odmieni mogą narodzić się kłopoty.
Wziął ostatni łyk.
Tyjon: Jest jeszcze jedna sprawa. Oddałem te najbardziej zniszczone części zbroi do płatnerza. Jutro powinien przysłać ci rachunek. Uregulujesz go, prawda?
Nie czekając, aż Leon odpowie poklepał go po ramieniu i zaczął się zbierać.
Tyjon: Dzięki, jesteś wielki. Będę lecieć.
I poleciał.

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
grp - porno - zadymiarze - smoczebractwostali - osiedleforma