Legendy Ashum

Historia upadku ludzkości

Nie jesteś zalogowany na forum.

Ogłoszenie

(472 rok) - Nadeszła zima - Ciągłe wojny na północy z kultystami - Uczeni wyruszają na ekspedycje - Ciągłe utraty ziemi na północy

#26 2015-07-07 22:38:41

Xalex02
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 74
Windows 7Firefox 39.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Nowe Harkween, Wschodnia Brama
Konie zatrzymały się napotykając na drodze dwóch zakapturzonych osobników.
Nightmer: Patrz go Fiona! Daje zlecenie, a po wykonaniu roboty chce spierdolić.
Mężczyzna: Nie przybyliście na miejsce spotkania.
Chłopak skłonił się ironicznie.
Nightmer: Szlachecki Pan wybaczy. Jesteśmy tylko pospolitymi mordercami, nie wychowano nas należycie i nie nauczono punktualności.
Mężczyzna: Oszczędź sobie sarkazm. Gdzie dowód wykonanego zlecenia?
Kobieta wyciągnęła spod płaszcza pierścień.
Fiona: Gdzie zapłata?
Osobnik wyciągnął mieszek. Wymienili się przedmiotami przerzucając je sobie.
Mężczyzna: Jak było?
Nightmer: Bombowo.


Wczorajsza noc
Nightmer zajął swoją pozycję w kanałach. Fiona w budynku obok domu celu. Obydwaj obserwowali piasek przesypujący się w klepsydrze. Potrzebna była idealna synchronizacja. Gdy piasek się przesypał odpalili ładunki. Wybuch był głośny. Wybuch Fiony zawalił pobliski budynek odwracając uwagę straży i co najważniejsze stłumił dźwięk swojego bliźniaka, który został zdetonowany w kanał, pod domem celu, niszcząc ścianę oddzielającą Nightmera od piwnic. Chłopak dostał się do środka nie napotykając oporu. Większa część straży poszła sprawdzić źródło eksplozji na zewnątrz. Na miejscu zostało tylko czterech wartowników. Zabójca założył maskę podobną do maski Skulla po czym rzucił w ochroniarzy bombę gazową. Gaz był tak gęsty, że nie nie dopuszczał żadnego powietrza. Nie musiał ich nawet dobijać. Udał się na górę do sypialni. Wybuch obudził starca.
Starzec: Więc wysłał kogoś po mnie.
Zdjął maskę.
Nightmer: Nic osobistego. Po prostu taka praca.
Starzec: Jesteś jeszcze dzieckiem. Ile ci zaoferował? Nieważne. Podwoję jego cenę. Pracuj dla mnie, a uczynię cie jednym z najpotężniejszych ludzi. W twoim wieku otworzy ci to drogę do władzy o jakiej ci się nie śniło.
Chłopak pogrzebał w uchu.
Nightmer: Skończyłeś?
Starzec: Przecież tylko głupiec odrzuciłby taką ofertę. Chyba nie jesteś głupcem, prawda?
Nightmer: Jeśli wykonywanie rzetelnie swojej pracy nazwiesz głupstwem to nazywaj to sobie jak chcesz.
Podrzucił kością. Dwa. Zlecenie dawało i obowiązek zabójcy dawał jeden do pięciu. Dwa. Blisko, ale niewystarczająco. W dwóch susach był już przy celu. Miał szacunek do starszych więc dał mu szybką śmierć. Jedno płynne cięcie strąciło głowę z kręgosłupa. Pierścień był na swoim miejscu, na palcu.


Podziemia klasztoru
Zexel: Themo, Themo. Powiedz, pamiętasz coś z czasów dzieciństwa?
Themo: Ból. Samotność.
Zexel: Jesteśmy podobni Themo. Choć ja nigdy nie jestem samotny. Zawsze mam...
Spojrzał się na swój ogon. Nagle zaczął kręcić się w koło próbując go złapać.
Themo: Ja nie mam za czym biegać.
Łapie zdobycz.
Zexel: Themo, nigdy nie próbowałeś rozmawiać z tatuażami?
Themo: Nie. I tak nie odpowiedzą.
Zexel: Może powinieneś czasem spróbować. Zawsze mógłbyś z kimś porozmawiać.
Themo: Już wolę samotność.
Zexel: Samotność jest nudna Themo. I nie wyskakuj mi z tekstem typu "Tylko nudni ludzie się nudzą" jak dziadek Henrex.
Themo: Tylko ciekawi ludzie się nie nudzą.
Zexel: Dokładnie! Chwilka...
Mózg chłopca zaczął analizować dane.
Zexel: Przecież to dokładnie to samo!
Themo: Bo to prawda.
Chłopak zaczął klepać Themo swoimi piąsteczkami.
Zexel: Gupi, gupi, gupi! Ty i Henrex jesteście gupi! Nie jestem nudny! Jeśli będę chciał się nudzić to zrobię to z własnej chęci, a nie dlatego, że jestem nudny!
Themo: Przestań filozofować i pomóż mi wstać.
Chłopak próbował ciągnąć za ręce, nogi, a nawet głowę. Na nic.
Zexel: Kurwa Themo, schudłbyś trochę.
Themo: To są mięśnie.
W końcu Themo udało się jakoś wstać podpierając się o ścianę.
Zexel: Nazywaj ten ciężar jak chcesz. Jesteś cięższy od tych trupów, które wlokłem.
Themo: Bo utoczyłem im trochę krwi i wnętrzności.
Zexel: To chyba wnętrzności muszą być takie ciężkie, bo krwią to ty teraz nie grzeszysz a mimo to wciąż jesteś w chuj ciężki.
Themo: Albo mam większy mózg od tamtych patafianów.
Zexel: Nieeee. Największy mózg to ma dziadzio Henrex. Jego mózg to jego własny demoniczny element jak mój ogon i twoje tatuaże. Ma dzięki niemu moce telekinetyczne. Co jak co, ale w jego wieku trochę przydatne, bo może myślami sobie dupę podcierać.
Themo: Za dużo tych demonów w tym świecie.
Zexel: Myślałem, że lubisz wyzwania Themo.
Themo: Ostatnio spotkałem tyle tych demonów, że zaczynają się robić nudne.
Zexel: Co teraz Themo? Jesteś bladszy niż sperma, której nigdy nie miałem. Taka pozycja stojąca chyba ci nie odpowiada.
Zaczął zmierzać w stronę wyjścia. Długo to nie trwało bo wyjebał się po trzech krokach. Ogon chłopaka zatrząsł się niczym grzechotnik.
Zexel: No wiem, mógł poprosić cie o pomoc.
Themo: Pomożesz mi wstać? Albo nie. Skocz po coś do jedzenia. Dzisiaj nocuję tutaj.
Zexel: Zobaczę co znajdę.
Chłopak wybiegł z podziemi.

Offline

#27 2015-07-08 01:46:19

TheMo
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 59
Windows 7Chrome 43.0.2357.130

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Nowe Harkween, wschodnie wyjście


Bramy tu nie było. Tak samo jak murów obronnych. Nie było też scentralizowanej władzy, która by zarządziła zbudowanie czegoś takiego. Chyba, że za bramę można uznać kilka barykad w postaci zaostrzonych kijów mające odstraszać nieumarłych. Wojownik zagwizdał w palce.
-Ten pierścień otwiera wszystkie bramy w Bastionie.
Rzucił go w stronę wojownika. Następnie odwrócił się i odjechał na wschód. Sam. Wojownik który został obejrzał swój nowy nabytek. Nawet go przymierzył. Włożył palce do ust i zagwizdał jeszcze raz. Na ulicy znalazło się 7 zbrojnych z załadowanymi kuszami.
-Wybaczcie, jesteśmy tylko prostymi najemnikami.
Nim Fiona i Nightmer zdążyli spostrzec co się dzieje w ich kierunku poleciało 7 bełtów. Słownie, siedem. Wystrzelonych przez najemników umiejących się posługiwać bronią.

Offline

#28 2015-07-08 02:15:42

Xalex02
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 74
Windows 7Firefox 39.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Nowe Harkween, Wschodnia Brama
Siedem bełtów naszpikowało zakapturzonych. Gdyby odjeżdżający wcześniej mężczyzna się tak nie śpieszył może kazałby przybyszom zdjąć kaptury by upewnić się, że to naprawdę oni. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Ich błąd. Na plac z najemnikami spadło siedem pocisków. Każdy był precyzyjnie wymierzony i dosięgnął celu. Zanim wojownik się otrząsnął ósmy przeszył mu głowę. Na plac trupów weszły dwie zakapturzone postacie.
Nightmer: No dobrze, Fiono. Zwracam honor, miałaś dobry pomysł z tymi przynętami.
Fiona: Jesteś jeszcze młody Nightmer, pamiętaj, że mężczyznom nie można ufać.
Chłopak zdjął pierścień z palca wojownika.
Nightmer: A co z pierścieniem.
Fiona: Trofeum bitewne?
Nightmer: Jeśli trofeum to należy się tobie. Ty ich tak urządziłaś. Przy okazji, ładne strzały. Co prawda i tak wolę porządną kuszę niż łuk, ale i tak masz się czym pochwalić.
Fiona: Zabierz ten pierścień ze sobą kiedy ruszymy do Bastionu. Pokarzesz go Skullowi bądź Venomowi, może oni będą o nim coś wiedzieć.
Nightmer: A co z naszym zleceniodawcą?
Fiona: Później się nim zajmiemy.
Nightmer: A kiedy ruszamy?
Fiona: Jeszcze dziś. Przybył kruk od Skulla, zwołuje całą organizację.
I zniknęli z ulicy, tak szybko jak się pojawili.

Offline

#29 2015-07-08 16:43:29

Crayon00
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 53
Windows 7Firefox 39.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Okolice Skywood
Ruszyli z samego rana. Ich celem było wzgórze wraz z wieża obserwacyjną na Skywood, która miała pomóc ocenić jaką siłą dysponują nieumarli. Jednak bezpieczna droga kończyła się wraz z porannym wyruszeniem. Obecna droga była najeżona nieumarłymi, dzikimi zwierzętami, która były dużo groźniejsze od tych z bezpiecznych terenów oraz czasem i pułapkami. W każdym ich kroku było czuć niepewność, a nawet strach, bo w końcu już tak bardzo zbliżali się do Skywood - największego skupiska nieumarłych na całym kontynencie. Równocześnie w całej drużynie czuć było napięcie po incydencie z Denem. Mimo tego, że byli szkoleni do takich sytuacji i było jasne, że sprawa miała tak się potoczyć, to w powietrzu można było wyczuć również lekkie niezadowolenie. Jednak to nie miało jakiegokolwiek znaczenia.


Skywood było wielkim, monumentalnym miastem, które swoimi rozmiarami znacząco przerastało Bastion. Było to również miasto znacznie inaczej budowane, było miastem wydającym się starszym od samych ludzi. Było w większości z litego, o wiele twardszego niż mury Bastionu kamienia. Nawet czas oraz nieumarli nie naruszyli znacząco miasta, które zarosło.
Zbudowane było na zasadzie dwóch okrągłych pierścieni. Pierwszym było wielkie, rozległe miasto, które kilkakrotnie przekraczało te obecnie, a pierścień drugi - główny - był jedną wielką twierdzą wielkości całego Bastionu. Miasto na swych murach miało wybudowane potężne, stare wieże, któe jednak mimo wszystko nie były idealne i łatwe do zdobycia.


Droga ku wieży, okolice Skywood
Podążali ścieżką, która prowadziła przez mały lasek. Zapadła mgła, która tylko pomagała przemykać między nieumarłymi. Droga więc była spokojna.
- Jak myślisz Tall - powiedział Butch, cicho - Co z Denem?
- Kompletnie nie mam pojęcia. - odpowiedział, ale jeszcze ciszej.
- Dlaczego ze wszystkich generałów Bastionu, to trafił się nam ten...
- To sama prawa ręka naszego - zmieniając nagle ton na ironiczny - Wszechmogącego króla, który nasz przecież uratuje od tego zła. Wszechmogący kurr... - nie dokończył. Tobin nagle lekko uchylił głowę w ich stronę, a oboje nagle się uciszyli. Rozmowy w tym miejscu to nie był najlepszy pomysł i dopiero teraz Butch zdał sobie z tego sprawę. Zapadła cisza, jednak wszystkie wzroki nagle skierowały się prawo, wszyscy w jednym kierunku. Szelest, głośniejszy.
- Wszyscy do szyku - Tobin powiedział, nawet nieco głośniej, a drużyna przyjęła szyk obrony, który miał przyjąć atak z każdej strony formując okrąg. Zapadła cisza. Dźwięk dobiegający był coraz silniejszy. Nadchodził. Pojawił się - był to nieumarły. Jeden.
- Cholera - nagle, zapominając o wszystkim Butch - To tylko jeden z nieumarłych.
Jednak to było tylko zmylenie. Na drogę zwaliło się z wielkim hukiem drzewo. To była pułapka. W mgnieniu oka na ten dźwięk pojawiło się dziesiątki nieumarłych. A we mgle między nimi postać z dwoma ostrzami i odziana w kaptur.
- Widzicie go?! - wykrzyknął Zaak - Tam ktoś jest! - wskazując.
- Kim jesteś do cholery?! - tym razem Butch do postaci, ale bez żadnej reakcji. Tobin nie czekał i wskazał gest by ruszać jak najszybciej biegiem drogą ku wieży. Było ich za dużo. Wszyscy zrozumieli poza Tallenem, który został i patrzył jak się do niego zbliżają. Przemówił.
- Dołączę do Was. Dowiem się kim ta osoba jest i jak najszybciej zdam raport!
- CO?! - wykrzyczał Butch.
- Niech tak będzie. Szybko. - powiedział chłodno Tobin. Ruszyli. Przebili się przez ścieżkę, a nieumarli ruszyli w stronę Talla, który specjalnie większość ich zwabił. Jednak postać we mgle ruszyła ku drużynie, a on nie czekał. Mając na sobie całą gromadę nieumarłych ruszył za postacią. Poruszał się znacznie zwinnie niż Tallen, wydawał się znać te tereny doskonale. Gonił go, mając na plecach nieumarłych. Nie mógł ich wyprowadzić w stronę wieży, ale nie mógł też odpuścić. Nagle postać się zatrzymała, a on przybrał postawę bojową i ruszył od razu z mieczem na niego. Postać go uderzyła łokciem. Wylądował na ziemi. Odwrócił się do niego.
- Ty... - powiedział, zatrzymał słowo w gardle, niby zimnie, a jednak z jakoś można było dostrzec w głosie jakąś nutę czegoś innego. Czegoś nie do określenia.
- Art!
- Tallen...

Offline

#30 2015-07-28 00:36:00

Xalex02
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 74
Windows 7Firefox 39.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Bastion
Bogaty dom był taki jak go zapamiętał. Teren, wokół niego opustoszały, w szarym ogrodzie dało się wciąż zauważyć kilka starych kukieł treningowych. Był ciekaw czy lokator domu jeszcze z nich korzysta. Zapukał. Dźwięk pukania rozniósł się po posiadłości niczym bicie dzwonu kościelnego. Poczekał kilka minut zanim gospodarz raczył otworzyć, gdyż zapewne nie spodziewał się gościa. W drzwiach zawitała postać osiwiałego starca http://img14.deviantart.net/9c9f/i/2014 … 6vi5ua.jpg .
Starzec: A...
Skull: Skull. Tak się teraz mnie zwie.
Starzec: Imiona to tylko słowa, chłopcze.
Skull: Chłopcze? Od twojego szkolenia minęło kilkanaście lat.
Starzec: Moi uczniowie zawsze pozostaną chłopcami.
Stara pomarszczona twarz rozpromieniła się.
Starzec: Wejdź. Powspominamy.
Skorzystał z zaproszenia. W przedpokoju nie było okien, przejście było wąskie i do tego słabo oświetlone przez co miało się wrażenie jakby przechodziło się przez podziemny tunel.
Skull: Na zewnątrz widziałem kukły. Chyba nie powiesz mi, że wciąż z nich korzystasz.
Starzec: Te gruchoty? Nie. Trzymam je na pamiątkę. Mają one też przypominać wszystkim przechodniom kto tu mieszka.
Byli już w salonie. W kominku pod wpływem gorącego ognia pękało drewno.
Starzec Herbaty?
Skull: Podzię...
Starzec: Żartuję. Masz mnie za zarośniętego dzidzia, który dziennie pije filiżankę wykwintnej herbaty?
Postawił na stół dwa kufle i butelkę trunku.
Starzec: Polewaj, bo z moim trzęsącymi się dłońmi bym jeszcze wszystko rozlał.
Polano.
Starzec: Mam nadzieję, że się nie rozleniwiłeś przez te ostatnie lata.
Skull: Nie ośmieliłbym się.
Starzec: Czyżby? W praktyce pewnie i tak tylko rąbiesz jak popadnie, ale sprawdzę chociaż czy pamiętasz teorie. Wypad?
Skull: Musimy to przerabiać?
Starzec: Nie protestuj! Opisz mi jak wygląda wypad.
Skull: "Po wyprostowaniu ramienia ręki uzbrojonej do przodu noga wykroczna wysuwana jest do przodu a następnie następuje energiczne wyrzucenie podudzia tej nogi do przodu, jak przy kopnięciu. W tym samym momencie prostowana jest noga zakroczna oraz prostowana, ruchem w tył, ręka nieuzbrojona. Na koniec noga wykroczna ląduje na podłożu.". Jalan Von Brigg, pamiętam to.
Starzec: Sunięcie?
Skull: "Wyprostowanie ręki, krok, zakończenie pracą nóg jak w wypadzie, po wyprostowaniu ręki noga wykroczna w sunięciu wykonuje stosunkowo wolny krok, następnie następuje błyskawiczne dostawienie drugiej stopy i dalej natychmiastowy wyrzut przedniej nogi do wypadu.".
Starzec: Rzut?
Skull: "Po wyprostowaniu ramienia ręki uzbrojonej, tułów wychylany jest do przodu, do momentu utraty równowagi, wówczas noga zakroczna jest przenoszona w przód przed nogę wykroczną i następuje wybicie z nogi wykrocznej w przód. Po wylądowaniu na podłożu i wykonaniu kilku kroków biegu następuje ewentualne minięcie przeciwnika i ewentualny powrót do postawy szermierczej".
Starzec: Wciąż pamiętasz.
Skull: I nie zapomnę.
Starzec: Czemu po tylu latach postanowiłeś przyjść akurat teraz? Zebrało ci się na wspomnienia?
Chwilę milczał, po czym opróżnił swój kufel w kilku łykach.
Skull: Zaczynam nowy etap w moim życiu. Etap, który prawdopodobnie będzie moim ostatnim. Niedługo opuszczam Bastion i prawdopodobnie nigdy tu już nie wrócę, dlatego zamykam wszystkie sprawy.
Starzec: Powiem ci to co już kiedyś ci mówiłem i co mówię każdemu mojemu uczniowi po zakończeniu szkolenia. Powodzenia na nowej drodze życia.

Offline

#31 2015-07-28 00:39:03

TheMo
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 59
Windows 7Chrome 44.0.2403.107

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Droga pomiędzy Nowym Harkween a Bastionem


Bogato zdobiony mężczyzna siedział pod drzewem i zajadał się suszonym mięsem i pół czerstwym chlebem. Czekał tam od dłuższego czasu. Trzeci kamień milowy, jeden z niewielu przystanków na drodze pomiędzy Bastionem na Nowym Harkween. Jednak to właśnie tam najczęściej zatrzymują się samotni jeźdźcy na szlaku. A to z powodu otoczenia. Wydeptaną ścieżkę szeroką na jeden powóz otacza niewielka trawa, która teraz, w wiosnę, ma jakieś 10cm wysokości. W lato jest wypalona słońcem, na jesień przegniła a w zimę przykryta śniegiem. To czyni teren dobrym do obserwacji i pomaga uciec przed nieumarłymi zawczasu. Dodatkowo samotne drzewo miało zamontowane prowizoryczne łoże. Z gałęzi zwisała drabina liniowa prowadząca do prostokątnego, obitego gniazda, gdzie jedna osoba mogła spędzić bezpiecznie noc. Higiena w Nowym Harkween była na niskim poziomie, co powodowało czasowym wysypem nieumarłych na obrzeżach miasta. Takie rozwiązanie miało pomóc przeżyć podróżnym. Do tej pory dobrze spełniało swoje zadanie. Jednak szlachcic nie miał zamiaru tam nocować. Gdy się posilił wstał i odwiązał swojego konia. W umówionym miejscu spotkania nikt się nie zjawił. Przez jego głowę przeszło kilka myśli. Jednak został przy jednej. Najemnicy zawiedli. Znał Czaszkę Umarłego i przewidział taką opcję. Pokazał im wcześniej swą twarz, więc wiedział, że będą go szukać w Bastionie. Sam ich na siebie naprowadził. Poprawił siodło i wskoczył na nie. Uderzył lejcami, a koń galopem pognał na wschód. Jednak zanim złoży raport ma jeszcze jedną sprawę do załatwienia.

Farma Bastionu


Dwóch zwiadowców podbiegło do lektyki.
-Panie, pięciu strażników, jak zwykle. W polu czterech dorosłych chłopów i sześcioro dzieci. Spichlerz niestrzeżony.
-A kobiety?
-Widzieliśmy tylko jedną przed chatą. Młoda. Ma dziecko przy piersi.
-Więc idziemy zgodnie z planem.
Jeden z kultystów zagwizdał i cała zgraja ruszyła za wzgórze, zostawiając tylko trzech na straży zapasów i Henrexa.
Grupka przedostała się za chatę uważnie obserwując straże. Ci robili obchód. Ta farma była najbardziej wysunięta w stronę niedokończonej części muru, więc warta była tutaj obecna cały czas. Kolejny gwizd. Kultyści wybiegli zza chaty mając napięte łuki. Salwa strzał poleciała w stronę chłopów i straży. Potem każdy wykonywał swoją rolę. Dwóch z nich zajęło się uprowadzeniem krzyczącej kobiety i jej dziecka, sześciu ostrzeliwało nadbiegające straże Reszta biegła do spichlerza, a jeden nawet wbiegł do domu, gdzie został oblany mlekiem przez babuleńkę. Szybko sprzedał bezzębnej staruszce kosę w oko i wziął się za dalsze plądrowanie. Na zewnątrz chaos. Chłopi z sierpami i motykami biegnącymi na kultystów, którzy z kolei strzelają w strażników zasłoniętych tarczami. Najmłodsi zaczęli biec w stronę domów, z kolei ci starsi chwycili za narzędzia rolnicze. Jednak ziemia wzbiła się w górę dopiero przy bezpośrednim starciu. Oraz przy ucieczce kultystów ze spichlerza, którzy nieśli ze sobą chleby, worki z ziarnem, pętaczki wędzonej kiełbasy owinięte wokół szyi, bańki z mlekiem czy trzyletnie dziecko, które bawiło się nieopodal. Krew kultystów zlewała się z krwią straży i farmerów. Gdy plądrujący zniknęli za wzgórzem, grupka chłopów i pozostały przy życiu, nie zraniony strażnik, ruszyli za nimi. Jednak kolejne strzały zniechęciły ich za dalszym pościgiem. Zwłaszcza, że jedna znalazła się w ciele rolnika.
Porządkowanie zapasów i ocenianie strat oraz uspokajanie pojmanej trójki. Kobiety i dwójki dzieci. Jednak ofiar wśród kultystów było więcej. Nie przeżył żaden, który wdał się w bezpośrednie starcie. Ku ich pamięci kultyści wyjęli sztylety, by móc zostawić część siebie z nimi. Najczęściej rozcinali sobie dłoń i chlapali ziemię krwią, bądź odcinali kosmyk włosów. Po tym rytuale zabrali się w dalszą podróż.
Kobieta, która cały czas się szarpała i krzyczała został w końcu spętana. Kultyści zgonie z poleceniem włożyli ją do lektyki Henrexa. On za pomocy swojego demonicznego umysłu chwycił ją jeszcze mocniej tak, aby nie mogą się mu opierać. Swoimi starymi, pomarszczonymi dłońmi zaczął rozrywać jej ubranie. W końcu mogła okryć się tylko wstydem, a jej błękitnie oczy napłynęły łzami, które potem spływały po zaróżowionych, okrąglutkich policzkach. Starzec jedną dłonią odgarnął jej blond kosmyki z czoła, a drugą zdejmował spodnie.
W Bastionie, a zwłaszcza na obrzeżach niesforne dzieci straszono nieumarłymi i kultystami. Mała Bessie słyszała to nie raz. Jak nie zjesz obiadu to ciebie zjedzą nieumarli. Jak będziesz pokazywać język to wyrwą ci go kultyści. Ale nikt nie powiedział, że odbiorą jej godność. Że spędzi resztę życia na odludziu zdegradowana do roli surogatki, a z jej łona będą wychodzić zdeformowane dzieci. Nikt jej nie straszył tym, że po piątym porodzie udusi swoje nowo narodzone  dziecko i powiesi się na szmatce w którą był zawinięty.

Offline

#32 2015-08-09 10:22:14

Crayon00
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 53
WindowsFirefox 39.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Droga ku wieży, okolice Skywood
Mgła spowijała ich twarze, dźwięki nieumarłych jakby przycichły, a twarz Tallena zdawała się zobaczyć ducha. Nie dowierzał temu co zobaczył - Art, człowiek, który zginął dwa lata temu. Istny duch. I również chłopak, który spędził z nim dzieciństwo, jak i resztą drużyny. Poza wyjąkaniem jego imienia nie potrafił z siebie wykrztusić nic z siebie, ale miecz skierowany ku jego twarzy go obudził. Przeturlał się, odskoczył i przybrał swój miecz. Jednak usłyszał słowa.
- Możesz to przeżyć, Tallen. Zabije tylko Tobina.
- Jesteś pewny siebie. Zawsze byłeś. Ty...
- Odejdźcie stąd - przerwał mu - Nie na Was mi zależy.
U Tallena pojawił się tylko grymaśny uśmiech, jednak niewidoczny w tak gęstej mgle. Dopiero teraz zauważył, że większość nieumarłych nawet na nich nie zwróciła uwagi i podążała ku wieży.
- Od zawsze chciałem Cię pokonać - nagle dodał Tallen, wychodząc z zamyślonego toku.
- Więc postanowione - i nie skończywszy mówić, ruszył Art. Uderzył skrzyżowanym cięciem, które zablokowane zostało. Zdziwiony odskoczył w tył i prawym ostrzem ciął od boku. Tym razem to Tallen się zaskoczył z jaką szybkością potrafił zrobić to w tak krótkim odstępie czasu i cudem przyblokował cios, jednak tracąc równowagę. Nie wiedząc kiedy dostał kopniaka w brzuch, zwinął się i zrobił kilka kroków w tył. Zobaczył tylko jak u Art'a pojawia się uśmiech. Lekki, sugestywny, prawie niewidoczny - ale uśmiech. Ruszył na niego znowu, nie czekał długo. Cięcie, blok, znowu cięcie. Mógł się tylko bronić, ale i to mu ledwo wychodziło. Tak i nie wyszło - jego ręką oraz brzuch przeciął miecz. Zachwiał się. W jego twarz poleciał kopniak. Wylądował na ziemi.
- Wiem, że go zabiłeś, wiem... - nie dokończył. Jego brzuch przeszyły dwa miecze.

Offline

#33 2015-08-14 16:59:16

Xalex02
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 74
WindowsChrome 42.0.2311.135

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Okolice Skywood
Krew pierwszego zwiadowcy zdążyła już wsiąknąć w warstwę białego śniegu. Podłoże już czekało by pożywić się krwią pozostałych.
Kultysta: Cholera! Załatw go!
Jedyne słowa, które wykrzyczał do swojego towarzysza z łukiem. Ten nie zamierzał protestować. Nałożył strzałę, naciągnął cięciwę, puścił. I tu stało się coś niewytłumaczalnego. Strzała rozpadła się na dwa kawałki jakieś kilkadziesiąt centymetrów od celu. Kultysta, który wcześniej krzyczał do towarzysza z łukiem teraz nie zdążył wypowiedzieć słowa, przez gardło, które otworzyło mu się bez żadnego ostrzeżenia. Dwóch z trzech już nie żyło. Sprawca całego zamieszania ruszył biegiem ku ostatniemu. Kultysta dobył miecza. Jego rywal dysponował tylko sztyletem. Skrzyżowali ostrza, kiedy niespodziewanie żyły ręki kultysty trzymającej ostrze zostały przecięte. Broń wypadła z luźnych palców. Dopiero teraz, kiedy jego kat był tuż przed nim widział go dokładnie. http://i57.tinypic.com/34p05eq.jpg
Kultysta: Kim jesteś?
Został podniesiony. Obcy go nawet nie tknął. Jakaś niewidzialna siła trzymała go za gardło.
Kultysta: Jak?
Obcy: Jeszcze się nie zorientowałeś?
Gestem głowy wskazał mu kierunek przeciwny słońcu. Teraz ujrzał. Obcy rzeczywiście g nie trzymał. To był jego cień. Cień obcego trzymał jego własny cień.
Kultysta: Tylko Mędrcy mają takie moce. Czemu więc z nami walczysz? Nie powinieneś być jednym z nas?
Obcy: Nikomu nie przysięgałem wierności. Jedynie bóg ma prawo wydawać mi rozkazy. Powiedz to swoim kolegom w piekle.
Kultysta mógł już tylko patrzeć jak cień wroga wyciąga sztylet i przeszywa serce jego własnego. W jego ciele pojawiła się rana odpowiadająca ranie zadanej jemu cieniowi. Ciało zostało odrzucone. Oprawca kultystów spojrzał się na swój cień.
Obcy: Chodźmy Kagoya. Bóg się sam nie znajdzie.


Klasztor
Themo i Zexel szykowali się do snu. Jedynie kilka świec oświecało ich pokój.
Zexel: Themo, Themo.
Themo: Co?
Zexel: Weź opowiedz bajkę. Jak mam zasnąć bez bajki?
Themo: Opowiedziałbym ci bajkę jakbym zapalił sobie fajkę.
Zexel: To jest szantaż!
Themo: Więc będę musiał iść spać bez skręta a ty bez bajki.
Zexel: Nie, nie! Czekaj.
Chłopiec zerwał się na nogi i wybiegł tak szybko, że na zakręcie omal nie wywinął 180 stopni w powietrzu. Przeszukiwał klasztor w poszukiwaniu upragnionej fajki. Wreszcie znalazł gdzieś w magazynie i powrócił do Themo z upragnioną zdobyczą.
Zexel: Raczej twoja bo widać, że mocno zużyta.
Themo: Chodziło mi o normalnego tytoniowego skręta a nie fajkę, którą podpalał sobie arcymag w chuj czasu temu.
Zexel: Themo, ja mam umysł sześciolatka, nie dilera narkotykowego.
Themo: I to mnie martwi.
W oczach malca zaczęły pojawiać się łzy.
Zexel: A co z bajką?
Themo: Wciągnij sobie fisstech to też będziesz miał bajkę.
Cholera, nie znam żadnych bajek, to była jedyna myśl, która przyszła Themo.
Zexel: Ale... ale...
Morda dzieciaka była gotowa w każdej chwili do wystrzału. Powieka Themo zaczęła nerwowo drżeć na myśl, że resztę nocy będzie musiał słuchać wycia tego łobuza.

Offline

#34 2015-08-14 23:22:54

Crayon00
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 53
WindowsFirefox 39.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Droga ku wieży, okolice Skywood
Krew dopłynęła mu do stóp. Stał przed kałużą krwi. Patrzył na jego twarz, a widział w niej przyszłość. Jednak jego myśli zostały zakłócone. Poczuł kogoś. Był za nim, ale czuł też coś innego...
- Kim jesteś. - zadał pytanie do osoby, która była za nim, a jednocześnie uchylając głowę w bok. Zdawał sobie sprawę, że to nie mógł być ktoś zwyczajny.
- Jest! Kagoya! Znalazłem!
- Zadałem Ci pytanie.
- Niech będę przeklęty za brak szacunku! - padając na kolana, cień stoi.
- Kagoya do cholery! - cień pada na kolana zrównując się z właścicielem.
- Arantir się zwę - rzekł w końcu.
Art był wyraźnie zaskoczony odpowiedzą, wyciągnął miecze z ciała i mocno ścisnął odwracając się całkowicie do dziwnej postaci.
- Jesteś jednym z kultystów. A wiesz co robię z kultystami - nagle spoglądając na cień - i nie, nie podziałają na mnie Twoje sztuczki.
- Cokolwiek robisz jest to słuszne. Nie uginasz się pod panującymi zasadami ponieważ jesteś ponad nimi. Twoje prawo jest jedynym słusznym. Nie Kagoya, nie przesadzam! Okaż mistrzowi Artowi szacunek niewdzięczniku!
- Skąd znasz moje imię, do cholery?! - wyraźnie już coraz bardziej nie wiedząc co się dzieje - Co Ty do cholery chcesz?! Co to w ogóle za słowa?
- Jak mogę nie znać twego imienia przenajwiększy. Zabiłeś boga, więc go przewyższyłeś. Jesteś teraz ponad zwykłymi śmiertelnikami. Jesteś bogiem, panie.
- Bogowie nie istnieją. Musieli dawno opuścić świat, skoro jest teraz w takiej ruinie - popatrzył już teraz mu w oczy, a jego wzrok zmienił się w pogardzający i przeszywający - Demony to nie bogowie. Jesteś naiwny, Arantir. Dlatego pozwolę Ci żyć.
- Nie mnie jest się równać z mądrością oświeconego. Zechciej otworzyć me niegodne oczy. Nie prosiłem cie o komentarz Kagoya!
- Nie mam czasu na kogoś takiego jak Ty - odwrócił się i ruszył powoli w stronę wieży - Odejdź, póki nie zmienię zdania i Cię nie zabije.
- Kagoya! - uderzając w ziemie na widok odchodzącego Art'a - Dlaczego? Dlaczego mistrz nas nie chce?

Offline

#35 2015-08-29 18:14:06

Xalex02
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 74
Windows VistaChrome 44.0.2403.157

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Skywood
Na zewnątrz miasto zdawało się martwe, jednak w środku, pod powierzchnią wciąż biło życiem. Było ono jednak uszczuplone w wyniku przeszłych wypadków zdarzeń, jednak wciąż się trzymało. W głównej komnacie podziemi zebrali się wszyscy Mędrcy obecni w Skywood. Zsiadli przy kilkumetrowym stole, które wyróżniało najważniejsze miejsce dla lidera. Artorias spojrzał na swoją elitę dostrzegając kilka pustych krzeseł.
Artorias: Witam przybyłych w ich domu. Zebrałem was tutaj gdyż trzeba omówić parę spraw. Po pierwsze: kto z nami nie zasiada? Grimie?
Po wypowiedziawszy tego imienia, zamaskowana postać odziana w czerń wstała i skłoniła się lekko. https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/23 … 5d7a93.jpg
Grim: Szanowny nam Pan Henrex jest w drodze do Skywood. Śmierć Zanga została potwierdzona, jednak w przypadku Sifa wciąż trwa analiza zwłok.
Artorias: Cóż za strata. Dopilnujcie by Zang miał godny pochówek po latach służby.
Po tym obwieszczeniu jeden z uczestników podniósł się gwałtownie by zabrać głos. Ciało pokrywała mu zbroja podobna nieco do tej, którą nosił Antras. http://suptg.thisisnotatrueending.com/a … 500028.jpg
Mężczyzna: Godny pochówek?! To przez niego i jego dzikusów doszło do tego bałaganu! Mówiłem by ich zamknąć. Te zwierzęta nie zważają na to czy ich lider trzyma z nami czy przeciw nam!
Uderzenie w stół.
Antras: Bacz na język Tendro albo ci go utnę.
Tendro: Dorośnij Antras i spójrz na to obiektywnie.
Artorias: Cisza!
I dostał to czego chciał.
Artorias: Tendro ma rację co do nowych żołnierzy. Grimie, zamknij wszystkie żywe okazy. Porażka Zanga pokazała nam, że nie są jeszcze gotowe nam służyć. A teraz ważniejszy temat.
Powiedziawszy to rzucił na stół organ wewnętrzny.
Artorias: Ktoś poznaje co to jest?
Usłyszeli delikatny, kobiecy głos.
Kobieta: W środku moich ofiar widziałem to już wiele razy. To są płuca mój Panie.
Kobieta, która zlewała się z czernią. http://i.imgur.com/Eqe857Q.jpg
Odpowiedział jej bardziej arogancki.
Kobieta #2: Brawo. Dobrze, że chociaż to wiesz Keylano.
http://wallpaperswa.com/thumbnails/deta … com_91.jpg Miała pzy sobie towarzysza, który jako jedyny stał pośród siedzących, mając spuszczoną głowę.
Artorias: Jednak pytam się was, czyje to płuca.
Spojrzał ponownie na Grima.
Grim: Towarzyszyłem ci Panie podczas przemiany każdego z nas. Wiem do kogo należy ten element. To płuca Ulthusa.
Artorias: Dokładnie. Ten cierń w oku dał się nam mocno znać. Przez niego staliśmy się znacznie słabsi, jednak jedna myśl nie daje mi spokoju. Jego płuca, które były jego demonicznym elementem dawały mu możliwość uwalniania skażone oddechu, który mógł wywoływać paranoje. Czemu więc jego moc nie poskutkowała na tego chłopaka, który go zabił.
Pierwszy odpowiedział białowłosy wojownik z maską uniemożliwiającą mu widzenie. https://41.media.tumblr.com/7c64d689197 … o1_500.jpg
Wojownik: Być może Ulthus w swej arogancji zwyczajnie myślał, że pokona chłopaka bez konieczności używania swoich mocy.
Grim: To tylko jedna z wielu opcji Tyjonie. Mój Panie, zamierzam dociec do przyczyny tego zajścia.
Artorias: Dobrze. Nie możemy sobie pozwolić na coś takiego. To mogłoby oznaczać, że demoniczne elementy są wadliwe i wszystko trzeba by zaczynać od nowa.
Głos: Boskie moce nie mogą być wadliwe.
Głos rozległ się w komnacie, do której wszedł najstarszy członek zebrania.
Artorias: Witaj, Henrexie. Chodź. Zasiądź przy mym boku.
Starzec zasiadł po prawicy Artoriasa.
Artorias: Co z klasztorem?
Henrex: Teraz jest nieważny.
Artorias: A ten wojownik? Themo?
Henrex: Nie ma co się nim przejmować. To zwykły cham i prostak nie stanowiący zagrożenia.
Antras: Przyhamuj dziadku. Może i Themo do najkulturalniejszych nie należy, ale darzę go szacunkiem jako wojownika.
Henrex: Wasza mość wybaczy, że nie mam w repertuarze szacunku dla nieudanych eksperymentów. Bo tym on właśnie jest. Wadliwą usterką, która zbuntowała się schematowi akcji i reakcji. Obecnie, nie ma z niego żadnego pożytku, także uważam, że nie ma też nim co zawracać głowę twemu ojcu.
Artorias: A czym warto jest?
Henrex: Szykowaniem do wojny Panie.
Tendro: Nie mam nic przeciwko bitwie, ale żeby zaraz wojnie?
Henrex: W okolicach Skywood coraz częściej widać obcych, jak i coraz częściej giną nasze, już i tak uszczuplone patrole. W swoich snach widziałem co wisi w powietrzu. Bogowie wystawią nas na próbę i dadzą nam szansę by raz na zawsze pozbyć się tej zmory zwanej ludzkością.
Artorias: Jeśli wróg zechce otwartego konfliktu to go dostanie. Jednak obecnie żadna ze stron nie jest na tyle silna by zaatakować drugą w jej domu. Bogowie pokarzą jaka jest ich wola. A teraz następna sprawa, co do znikających patroli...

Offline

#36 2015-09-09 15:27:24

TheMo
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 59
Windows 7Chrome 45.0.2454.85

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Klasztor


-Dobra, masz bajkę. Słyszałeś może taką o dwóch wilkach? Wątpię, bo sam ją wymyśliłem.
Były sobie dwa wilki. Stary, mądry lecz zdziadziały. Młody, żwawy, lecz z rozsądkiem nie wyrobionym.
Raz zgłodniały i jak to drapieżniki mają w zwyczaju, zapolowały.
Natrafili na stado owiec. Rzucili się między nie wypatrując ofiar.
Stary dość szybko dorwał swój kawał mięsa, siadł i obgryzał go.
Młody hasał pomiędzy stadkiem i porywał ładniejsze sztuki.
Zaniósł swe łupy by pochwalić się staremu. Położył przed nim kilka dorodnych owieczek.
Stary wyjrzał znad jadła i pokręcił głową.
"Oj młody. Ty to robisz tylko by zaspokoić swą duszę. Ja to robię, bo muszę."

Offline

#37 2015-09-09 21:07:15

Crayon00
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 53
WindowsFirefox 40.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Wieża Skywood
Lekko zaskrzypiało. Był to ledwo słyszalny dźwięk na samej górze, a w warunkach jakie panowały na zewnątrz dla zwykłego człowieka praktycznie niesłyszalne. Jednak nie dla niego.
- Zostać tu! - rozkazał Tobin - Nie ruszać się stąd. Przygotować drogę ucieczki, ponieważ wyjście główne będzie odpadało. To co tutaj zobaczyliśmy musi trafić do miasta, musi dostać dostarczone za wszelką cenę. Dlatego nikt nie może zejść na dół. Choćby nie wiem co! Zrozumiano?
Wszyscy jednoznacznie zrozumieli rozkaz Tobina. Nie było osoby bardziej szanowanej w królestwie - oczywiście poza królem - od niego. Jednocześnie analogicznie nie było też osoby, której by się bardziej bali. Wszyscy słyszeli o nim legendy, a wiele z nich krążyło po mieście.
Jego krok był wolno, dłoń przygotowana dyskretnie przy broni - długim metalowym kiju z wysuwanymi ostrzami - który był częściowo ukryty pod płaszczem. Schodził schodek po schodku, a wieża była bardzo wysoka, można nawet stwierdzić, że najwyższa jaką w życiu widział, ale również i najstarsza. Stare, wyciosane kamienie były bardzo wymęczone, jednak mimo tego bardzo dobrze się nadal trzymały.
Jego wolne kroki w końcu dobiły do swojego celu. Zobaczył go w cieniu, w kapturze przy drzwiach, a za nimi dźwięki. Umarli przyszli za nim. Plaga otoczyła wieżę wraz z jego wtargnięciem.
Tobin zszedł na dół i stanął na środku holu w wejścia, ciemnego wejścia, ale nadal nie widział jego twarzy. Jednak mimo tego, że był przygotowany, to atak napastnika był dla niego zaskoczeniem. Ruszył, wyciągnął dwa miecze, jego ruchy były zwinne, szybsze od normalnego człowieka, doskonale wyszkolone i znane. Dobrze znane.
Zaatakował dwoma mieczami jednocześnie robiąc półobrót i ciskając prawym mieczem od boku. Zablokował, jednak napastnik przerzucił ciężar również na prawą stronę i cisnął lewym mieczem od góry. Jednak i to zablokował - znał to dokładnie. Jednak tego ruchu nie poznał.
Wykręcił prawy łokieć, który kontrował miecz w tył i znowu niespodziewanie cisnął, a tym razem na blok było za późno. Odskoczył. Nie miał czasu spojrzeć na twarz.
- Znam te ruchy - powiedział spokojnie - Kim jesteś?
Nie poznał odpowiedzi. Napastnik ruszył znowu, ale tym razem atak mimo tego samego początku przebiegł całkiem inaczej, a i Tobin nie pozostawił teraz inicjatywy samemu napastnikowi i przygotował się teraz w pełni. Atakując tym razem zrobił natychmiastowy unik rzucając się na ziemie - a było to całkowitym zaskoczeniem tak łatwo atakując go. Jego próba użycia krzyżowanego cięcia na nogach nie wyszła całkowicie, jego oba miecze zostały skontrowany, a on sam uderzył całą siłą w twarz napastnika, który w ostatniej chwili się osłonił. Przystawił mu ostrze do twarzy. Powtórzył się.
- Kim jesteś?
- Minął długi czas, mistrzu - odpowiedział Art, a kaptur powoli mu opadł z głowy.

Offline

#38 2015-09-09 22:09:16

Xalex02
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 74
Windows VistaChrome 45.0.2454.85

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Skywood
Koszary. To tutaj Artorias spotykał się z kapitanem swoich wojsk, jak i zarówno lewą ręką. Grunt po, którym stąpał był twardy, jak cała ta forteca. To miejsce przeżyło nie jedną bitwę i wszyscy wiedzieli, że nie jedną jeszcze przeżyje. Jednak pod tym względem kultyści mieli przewagę. Skywood to perła kontynentu. Potęgę warowni nie mogła przewyższyć nawet zjednoczona siła Bastionu i Harkween. Dawniej ludzie mawiali, że kto kontroluje Skywood, ten kontroluje kontynent. Oczywiście w obecnych czasach nie ważne jaką fortecą się władało, kontynentem władała Plaga.
Artorias: Na zebraniu byłeś zadziwiająco cichy.
https://i2.wp.com/dennishuh.com/project … swords.jpg
Mężczyzna: Nie chciałem zakłócać schematu. Grim bierze się za eksperymenty, Tendro wszystkich krytykuje, Sasha docina Keylanie, a Henrex ci doradza. Nie mam ochoty na mieszanie się w politykę tego miasta. Dobrze wiesz Pane, że żyję by zabijać twych wrogów, nie doradzać ci.
Artorias: W takim razie wykonaj swoją powinność. Zwiadowcy donoszą, że wróg stał się na tyle bezczelny, że bruka nasze tereny.
Kapitan wojsk zniknął za drzwiami baraku. Po dłuższym czasie zjawił się ponownie przed swym panem, tym razem gotowy do drogi i opancerzony.
http://img-cache.cdn.gaiaonline.com/36c … d59c93.jpg
Mężczyzna: Gdzie mam się udać, mój Panie?
Artorias: Wschodnia Wieża Skywood. To kawałek stąd. Zresztą po co ci to mówię, znasz te całe Skywood lepiej niż ktokolwiek inny.
Mężczyzna: Jakieś specjalne wytyczne czy to co zwykle?
Artorias: To co zwykle Galahadzie. Znaleźć i zniszczyć.

Offline

#39 2015-09-10 01:50:02

TheMo
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 59
Windows 7Chrome 45.0.2454.85

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Klasztor


Toboły były napakowane kilkoma rupieciami. Głównie to były resztki suchego prowiantu, bukłaki z wodą i książka z bajkami. Tak, Themo postarał się znaleźć coś takiego w bibliotece by nie musieć co wieczór opowiadać bajki lub wysłuchiwać płaczu. Na koniec dopełnił swój kołczan prowizorycznymi strzałami by w razie potrzeby móc upolować śniadanie. Nie było tego dużo. Raptem jedna torba. Themo zarzucił nią na ramię i krzyknął do Zexela
-Zexel, ruszamy!
-Nie mogę
-Co znowu? Przecież pokazałem ci, gdzie jest wychodek!
-Właśnie o to chodzi. Nie mogę kiedy jesteś w pobliżu. Krępuję się.
-Więc poczekam na ciebie za bramą.
-Themo! Jak będziesz odchodzić zaszum jak morze. To pomaga.

Themo posłuchał prośby dzieciaka. Udał się więc w stronę bramy wydając z siebie głosy imitujące szum fal, lecz staje przed nią, nie przestając szumieć. Spogląda w dół. Jego bose stopy obmywa morska woda. W tle słychać było przytłumione krzyki Zexela.
-Cholera. To gówno jest większe ode mnie. Albo ten łoś ewoluował w moim wnętrzu albo się tam rozmnożył
Czym by nie były te stwierdzenia, pomogły. Zawartość jelita grubego opuściła ciało Zexela. Jednak to nie przejęło Themo, który dalej wpatrywał się w piasek obmywany przez fale. Na ziemi zaczął widzieć cień. Podnosił głowę by zobaczyć jego źródło...
-Przynajmniej ty Themo jesteś normalny. W Skywood zawsze pytają jak to jest srać mając ogon. A co to jakaś różnica wielka? Zwierzęta dają radę to i ja mogę.
Otoczenie wróciło do normy. Już zamiast piasku była ubita ziemia. Zamiast wody były mury klasztoru. Themo pchnął bramę wyjściową.
-Ten klasztor źle na mnie działa. Chodźmy.
Themo, Themo. Gdzie zmierzamy?
-Do Bastionu.
-To tam gdzie ludzie ze strachu kryją się za ścianą?
-Dokładnie tam.
-Themo, właśnie, jak to w ogóle jest. Chociaż ty nie wciskaj mi kitu. Dziadzio liczył, że uwierzę w ścianę, która zasłania miasto, ale przecież ściany nie są takie duże
-Ta jest duża. Bardzo duża. Taka duża, że ludzie zabijali się spadając z niej.
-Masz za tą ścianą dziewczynę?
-Nie mam nikogo. Ani za tą ścianą, ani przed nią, ani w murach Skywood.
-Themo, ludzie zza ściany nie mają ogonów, prawda?
-Tylko ty jedyny masz ogon, więc dobrze by było abyś go ukrył.
-A ty możesz zmusić swojego fiuta by nie stał na baczność jak się podniecisz?
-Tego nie da się kontrolo... Skąd takie pytanie?
-Dziadzio mówi, że ogon jest połączony z czymś tam w mojej głowie co odpowiada za moje emocje. Dlatego jak się cieszę lubię nim merdać, jak się wystraszę staje na baczność, a jak jestem smutny jest bez życia
-Cholera. Przydałoby się go schować w jakiś sposób. Próbowałeś zrobić z niego pasek?
-Nie
-To spróbuj.

No i próbuje. Męczy się, przeplata, próbuje zawiązać na kokardkę. Wszystkie próby spełzły na niczym, więc musiał zrobić maślane oczy do Themo. Ten zamiast wykonać robotę za niego pokazał mu wiązanie na swoim płaszczu. Zexel powtórzył to i udało mu się.
-Themo... a nie wziął byś mnie na barana?
-Nie będę cię tachał przez dwa dni na barkach.
-Tylko dzisiaj. Proszę...
-Nie. Maszeruj bez marudzenia.
-Potem się dziwi, że nikogo nie ma.

Offline

#40 2015-09-15 19:25:28

Crayon00
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 53
WindowsFirefox 40.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Bastion, kilkanaście lat wcześniej
Plac treningowy był dużym miejscem przygotowanym na wiele osób. Od zawsze trenowano na nim najlepszych, ale jednak rzadko się zdarzało by jakiś z nich był pustawy. Tym razem na nim trenowały tylko dwie osoby - Art oraz Mistrz Tobin.
Art stał na samym środku placu, czekał na mistrza. Wyłonił się on z jednego z magazynów z bronią z nieco krótszym mieczem i rzucił w jego stronę. Złapał, dobył do ręki i zrobił zdziwioną minę.
- Po co mi drugi miecz, jeśli jest taki sam? - rzekł zdziwiony.
- Będziesz walczył dwoma.
- Przecież nikt, mistrzu, nie walczy dwoma mieczami...
- Ty jesteś inny, Art.
- Inny? - robiąc grymaśną minę.
- Jesteś jeszcze za młody by to zrozumieć, ale jesteś inny niż wszyscy. Masz inne przeznaczenie.
- Przeznaczenie? J-jakie przeznaczenie? - zająknął się, jeszcze bardziej pogubiony.
- Masz dziewięć lat, ale kiedyś to zrozumiesz, bo Twoim przeznaczeniem jest mnie zastąpić. Twoim przeznaczeniem jest bycie najlepszym, jest bycie największą bronią i tarczą króla oraz Bastionu. To ja Cię wybrałem i stworzę z Ciebie broń idealną. Będziesz naszą chlubą, Art.
Te słowa jeszcze bardziej go zakłopotały. Jednak nie było już czasu na refleksje. Trening czekał.


Wieża Skywood
- Czy to Ty za tym wszystkim stoisz? - powiedział Tobin wpatrzony w twarz Art'a. Nie wiedział tak naprawdę co ma mówić. Oboje nie wiedzieli przez chwilę. Wykorzystał to i wywinął się szybko na nogi Tobinowi, który najwyraźniej jednak dał mu to zrobić.
- Twój atak był specjalnie taki? - nie czekając na poprzednią odpowiedź - Ależ oczywiście, że tak. Stałeś się słaby. Działasz na emocjach, a nie tego Cię uczyłem.
- Nie jesteś już moim mistrzem. - tym razem odpowiadając - Jesteś już tylko dla mnie pionkiem, celem, kolejnym punktem.
- Czyli chcesz mnie zabić? A po mnie kogo, może króla, hm? Art, nie dość, że stałeś się słaby, to jeszcze głupi i naiwny! Nie ma...
- przerywając mu - To ja zabiłem jednego z demonów! To ja zabiłem wielu kultystów, niczym mała armia i to ja zabiłem wielu naszym bez najmniejszego problemu. Jak uważasz, będziecie dla mnie problemem?
Tobin się uśmiechnął, lekko, ledwo dostrzegalnie na te słowa. Jednak ten uśmiech nie potrafił nic powiedzieć. Tak jakby ścierał między sobą niezauważalnie dwa uczucia.
- Nadzieja przepadła, Tobin. Zginiesz.
- Wahasz się Art. Dlaczego?

Offline

#41 2015-09-15 20:01:37

Xalex02
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 74
Windows 7Firefox 40.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Skywood
Wieża była już niedaleko. Niemal na wyciągnięcie ręki. Miał szczęście, że pogoda nie szalała dzięki czemu nie miał trudności podczas podróży. Cholera, pomyślał sobie, zima się skończyła. Lubił zimie, jednak w tej sytuacji jej brak był mu na rękę. Normalnie, dotarcie do celu zajęłoby na piechotę około pół dnia. Jednak wierzchowiec Galahada był specjalnie wyszkolony do takich podróży. Odpłyną na moment myślami. Ze wspomnień wyrwało go wycie umierającego wierzchowca. Jego własnego. Gardło zwierzęcia zostało otwarte. czerwona posoka chlupnęła, a koń padł. Galahad zeskoczył zanim upadek mógłby go poobijać. Wstał i otrzepał się z brudu.
Galahad: Cholera, lubiłem tego konia.
Z cienia ruin jakiejś dawnej budowli wyłonił się Arantir.
Galahad: Daj mi chwilę.
Przykląkł na kolanie.
Galahad: Ponoć my ludzie, nie mamy bogów. Nie wiem czy istnieje jakieś zwierzęce niebo po drugiej stronie, ale jeśli tak jest, niech żyje ci się tam dobrze ze swoimi bogami.
Przysłonił oczy rumaka powiekami.
Arantir: Nie lubię kiedy się mnie lekceważy. Kagoya!
Cień ruszył, niczym bełt wystrzelony z kuszy. Katana Galahada poszła w ruch. Ich cienie się zderzyły. Odbił ostrze i wytrącił cień z równowagi, podczas gdy drugi miecz miał zakończyć potyczkę. Cień jednak zdążył odzyskać równowagę i odskoczył od wroga, przez co katana ledwie go musnęła.
Arantir: Nie dość, że wiedziałeś o Kagoyi, to jeszcze domyśliłeś się że aby odbić jego atak musisz posłużyć się własnym cieniem.
Kultysta wstał na równe nogi.
Galahad: Twój cień nie posiada materialnej formy. Na chłopski rozum można zgadnąć, że tylko cień zrani cień.
Arantir: Jednakże twój cień naśladuje twoje ruchy. Mój wykonuje własne.
Dobył sztyletu.
Arantir: Nie pozwolę ci przeszkadzać Mistrzowi Artowi.
Galahad: Kolejny upojony mocą świr. Jakbym w Skywood musiał ich mało znosić. No, dobra...
W jednej chwili zniknął i pojawił się za Arantirem, lekko nad ziemią z za machniętymi katanami.
Galahad: Zaczynajmy!

Offline

#42 2015-09-15 20:44:53

Crayon00
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 53
WindowsFirefox 40.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Wieża Skywood
- Nie boję się Ciebie.
- Więc dlaczego nie atakujesz, Art? Boisz się?
- Gdzie jest reszta? - zmieniając temat - Są tutaj?
Niespodziewanie teraz to Tobin ruszył i zaatakował. Ostrze sunęło w stronę Art'a z prędkością, jaką człowiek nie może sobie nawet wyobrazić. Ledwo je przyblokował. Przybliżył się do jego twarzy.
- Boisz się. Chciałbym móc Cię nie zabijać, Art, naprawdę.
- Nie boję sie Ciebie! - wykrzyczał i skontrował trzymane ostrze wysuwając je w górę jednym z mieczy, a drugim atakując z całym impetem, ale to nie mogło zadziałać tak prosto. Tobin tylko przesunął swój ciężar i cały impet ciosu Art'a poszedł na marne sprowadzając go z powrotem na ziemię, jednak od razu przeturlał się w bok, wstał i odskoczył w tył.
- Za wolno! - kij uderzył w kolano, nie wiadomo kiedy pojawiając się przy nim i uderzając w jego kolano. Złapał się za nie i popatrzył na ostrze przystawione do jego twarzy.
- Mówiłem, że jesteś za słaby.
- Dlaczego?
- Dlaczego co?
- Dlaczego wciąż żyjesz! - wykrzyczał Art i w gniewie znów dobyl broni, wstał mimo bólu, cisnął w ostrze by straciło ono trajektorie celu, doskoczył do Tobina i wpadł w taniec. Zawirował z mieczami tworząc masowo półobroty i ciskając mieczem tak szybko, że ciężko było dostrzec ruchy jego mieczy nawet dla wprawnego oka. Ciskał od góry do dołu, a Tobin tym razem mógł naprawdę się tylko bronić i pierwszy raz zmusił go do wysilenia. Jednak prędkość Art'a tylko wzrastała by osiągnąć swój punkt kulminacyjny. Jego ostatni ruch był już za szybki by obronić i ciął przez szerokość pępka mieczem. Czuł, że trafił, a ostrze Tobina było w górze zmylone jego szałem i drugim ostrzem. Ręka jego złapała się za brzuch i popatrzył na niego, mówiąc:
- To tylko pancerz
Runął ostrzem kija przez jego ramię tnąc aż do samego dołu, a tym samym tracąc jakąkolwiek równowagę i lecąc w tył, ale to nie wystarczyło, bo poleciał również kopniak w jego stronę tak mocny, że przebił się przez drzwi wieży wylatując na schody. A tam runął po schodach w dół spadając w tabun nieumarłych. Zobaczył już tylko twarz Tobina w wejściu i jego słowa.
- Żegnaj mój uczniu - głośno, ale po tym niedostrzegalnie mówiąc do siebie - Przepraszam, że nie mogłem dla Ciebie więcej nic zrobić.
Potem widział już tylko nieumarłych idących ku wieży i ciemność.

Offline

#43 2015-09-16 23:15:51

Xalex02
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 74
Windows 7Firefox 40.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Bastion
Dzień jak co dzień. Żebracy żebrają, kurwy się bogacą. Venom rozmyślał nad dzisiejszymi zajęciami. Lada dzień mieli przybyć Blejd i Fiona. Skull miał jakąś ważną wiadomość dla całej organizacji, jednak nic konkretnie nie mówił. Przechodził obok szpitala, w którym miał urzędować Skull. Poszedł dalej. Kiedy skręcił w następną uliczkę spostrzegł jakiegoś pijaka pod rynną. Przypominał Skulla. Cholera to był Skull.
Venom: Skull? Cholera, co ci jest?
Podparł szwagra i pomógł mu wstać.
Skull: Piłem z naszym dawnym nauczycielem szermierki. Myślałem, że z wiekiem głowa mu zmiękła. Nie doceniłem go.
Venom: Pogięło cie? On nawet na nasze lekcje przychodził pijany. Nie znam większego alkoholika od niego.
Skull: Srał to pies. Pomóż mi dotrzeć do szpitala.
Venom: Aż tak mocno się upiłeś?
Skull: To nie to.
Zemdliło go i wypuścił z siebie krwiste rzygnięcie.
Venom: Kurwa, Skull!
Skull: To coś dużo gorszego. Pośpiesz się do cholery.

Offline

#44 2015-09-16 23:17:59

TheMo
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 59
Windows 7Chrome 45.0.2454.93

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Bastion, komnaty zamkowe


Późna noc była dziś wyjątkowo jasna. A to ze względu na bezchmurne niebo odsłaniające księżyc i wszystkie gwiazdy. Jednak księżyc był dziś wyjątkowo dziwny. Czerwona barwa w połączeniu z pełnią nie wyglądała przyjaźnie. Przesądni ludzie widzieli w tym zły omen. Ale nie on. W końcu był generałem Bastionu i musiał twardo stąpać po ziemi. Jednak ostatnio nie mógł się skupić na swej pracy, która jest tak bardzo ważna, zwłaszcza ostatnio. Na głowie miał też syna. Mimo iż był dorosły, to ojciec nadal martwi się o swoje dziecko. Z letargu wyrwało go pukanie do drzwi. Oderwał wzrok od krwawego księżyca i przeniósł go na drzwi. Kto normalny odwiedza ludzi w środku nocy? Ostrożnie podszedł do stolika, gdzie leżała jego szabla.
-Proszę.
Drzwi się uchyliły. Do komnaty wszedł osobnik, który zdjął kaptur. Jego pierścień zalśnił w czerwonym blasku, a następnie ukazała się cała jego twarz. Ukłonił się zgodnie z dworskimi manierami.
-Witaj generale Francisie. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
-Panicz Khazam?! Przyznaję, dziwna pora.
-Jednak nie jesteś zaskoczony moim pojawieniem się.
-Cóż, twoja śmierć była dziwna. Tym bardziej, że król nie mianował nowego szpiega. Jednak przez te ostatnie lata... Przyjmij me kondolencje z powodu rodziny.
-Dziękuję.
Wyciągnął zza płaszcza butelkę wina. Fransic widząc to wysunął krzesło i wyjął dwa kieliszki do wina.
-Jednak nie jestem tutaj, aby rozmawiać o przeszłości. Przyszłość rysuje się o wiele gorzej.
Mówiąc to zasiadł na wysuniętym krześle i otworzył wino. Rozlał je do naczyń.
-Chcesz planować i przychodzisz do mnie z winem?
-Uznałem, że niegrzecznie będzie odwiedzać starego znajomego i przyjaciela ojca z pustymi rękami.
-Widzę, że przekazał ci całą etykę. Więc zamieniam się w słuch.
Ujął w dłoń kielich z winem i powoli popijał trunek.
-Wiedz, że przez ten czas mieszkałem w Nowym Harkween. Korespondowałem z królem, który powierzył mi misję. Dowiedzieć się co planują kultyści. Otóż w Harkween werbują oni członków. Wystarczy tylko takich rekrutujących wytropić i przesłuchać. Nad ranem powiem królowi to samo co tobie, abyś miał czas na przemyślenia i udzielenie dobrych rad. Otóż w Skywood jest obecnie około 10 tysięcy kultystów. Są w miarę samowystarczalni. Część jest w okolicznych twierdzach. Jednak wokół tego miasta są dziesiątki tysięcy nieumarłych. Wyobraź sobie, że jeden z nich opowiedział mi o arenie, gdzie szkolą wojowników. Wyłapują wcześniej te twory plagi i rzucają je do walki przeciwko rekrutowi. Setki nieumarłych na jednego. Jednak nie to jest najgorsze. Oni łączą ludzi z demonami. Jak myślisz, to prawda?
Francis trochę się zachłysnął winem. Na myśl przyszedł mu Skull, który jest żywym dowodem na coś takiego. Sam kazał ostatnio pobrać próbki z jego ręki by w razie potrzeby Bastion mógł wyprodukować coś podobnego, co mogłoby się przysłużyć w walce.
-Cóż... Moi ludzie wspominali o nienaturalnych ludziach, którzy mieli zdeformowane ciało czy też potrafili używać coś na kształt magii. Jeśli tak mówisz to mamy powody do obaw.
-Oj mamy. Jak na razie to posiadamy przewagę liczebną.
-Lecz dochodzą jeszcze takie rzeczy jak nieumarli wokół i ich dobrze wyszkoleni wojownicy. Poczekam jeszcze na opracowanie uczonych z ekspedycji do klasztoru i podejmę decyzję.
-Rozumiem. Jednak czy nasze spotkanie mogłoby pozostać w tajemnicy? Moja obecność może wywołać lekkie zamieszanie w tych murach.
-Rozumiem i zachowam to między nami. Myślę, że nadal są tutaj ludzie tobie nieprzychylni.
Dopili wino i pożegnali się. Leon opuścił komnatę. Udał się znanymi sobie korytarzami. W jednym z zaułków zrobiło mu się słabo. Całe ciało oblał zimny pot, a w głowie się zakręciło. Musiał podeprzeć się ściany, by nie upaść.
-Tylko ty mi tu nie zejdź.
Z cienia wyszedł starszy mężczyzna.
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/23 … d1ad9f.jpg
Pomógł on Leonowi w staniu na nogach, kiedy ten wyjął jakąś buteleczkę. Z pomocą mężczyzny odkorkował ją i wypił jednym duszkiem.
-Spokojnie, wszystko zgodnie z planem panie Hertaz.
Hertaz Katel. Wice dowódca sił zbrojnych Bastionu. Druga osoba zaraz po Francisie.
-Ja wykonałem wszystko zgodnie z planem i wyświadczam ci przysługę. Mam nadzieję, że się odwdzięczysz.
-Co prawda to nie po myśli Henrexa, ale jakby nie patrzeć to pozbywamy się kolejnej przeszkody.
Zawroty głowy ustąpiły. Leon mógł już stanąć prosto.
-Nikt już nie będzie protestował. Pomóż mi dojść do swojej komnaty. Rano się wszystkim zajmiemy.

Bastion, komnaty królewskie, ranek


Król siedział zamyślony po raporcie, który przed chwilą złożył mu Leon. Wtedy do sali wpadł jeden z giermków.
-Panie! Panie! Straszne wieści. Generał Francis Nartic został znaleziony martwy w swej komnacie. Zginął podczas snu.
Króla wyraźnie to poruszyło. Zerwał się z tronu.
-Co takiego? Niemożliwe! Natychmiast mi to zbadać! Cholera, w takiej chwili taka strata... Niech Hertaz przejmie jego obowiązki. Resztę ustali się na naradzie.

Bastion, ulice


Venon i Skull, którzy akurat szli ulicą  zostali otoczeni przez bandę tuzina strażników miejskich, którzy mieli wycelowanie w niego wyciągnięte miecze i napięte kusze. Skull nie wiedział, że od przybycia do Bastionu był stale obserwowany tak, że straż wiedziała o każdym jego ruchu.
-Stać! W imieniu generała sił zbrojnych Bastionu zostajecie aresztowani pod zarzutem działania na szkodę Bastionu! Każda próba oporu będzie boleśnie pacyfikowana.

Bastion, dom starca


Drzwi od drewnianej chaty wyleciały z hukiem. Wpadło tam sześciu strażników. Dwóch z mieczami i trzech z kuszami. Wszyscy wycelowali broń w stronę starca siedzącego na fotelu. Szósty niósł łańcuchy i zmierzał by zakuć starca.
http://img14.deviantart.net/9c9f/i/2014 … 6vi5ua.jpg
Tak, ten starzec.
-Stać! W imieniu generała sił zbrojnych Bastionu zostajesz aresztowany pod zarzutem działania na szkodę Bastionu! Każda próba oporu będzie boleśnie pacyfikowana.

Offline

#45 2015-09-21 14:57:07

Xalex02
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 74
Windows 7Firefox 40.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Skywood
Pierwsze co usłyszał to wrzask cienia w swojej głowy. Kagoya odbił pierwszy atak. Pomiędzy cięciem pierwszej katany a drugiej minęła niecała sekunda, jednak tyle mu wystarczyło. Kiedy cień odbił pierwszy atak, on sparował drugi. Galahad znów zniknął mu z oczu. Pojawił się na boku, prowokując cień Arantira do ataku, jednak gdy cień się wychylił ponownie zniknął by pojawić się z drugiej strony. Kagoya tym razem nie miał możliwości obronić swego właściciela. Kultysta z impetem rozbił gardę rywala po czym zatopił kopniaka pod jego żebrami. Arantir stracił na chwilę oddech, jednak wciąż myślał trzeźwo. Zaczął szybko zwiększać dzielący ich dystans.
Galahad: Normalnie bym cie puścił, gdyż nie jesteś moim celem. Ale zabiłeś mojego konia, więc to sprawa osobista.
Jego prędkość była nadludzka, wręcz sprawiała wrażenie jakby przenosił się z miejsca na miejsce. To musi być jego element, pomyślał Arantir. Jednak zbroja pokrywająca całe ciało uniemożliwiała jego zlokalizowanie.
Arantir: Cóż, najwyraźniej będę musiał tego użyć.
Zastygł w bezruchu. Galahad spostrzegł, że jego cień zaczął znikać z ziemi i pokrywać ciało swojego właściciela. Arantir był teraz cienistą sylwetką.
Arantir: Pozwolisz, że coś od ciebie zapożyczę.
Wyciągnął ku niemu dłoń. Zaczął się zniekształcać.
Galahad: Ciekawe.
Przed Galahadem stała jego cienista sylwetka. Obejrzał się za siebie i zobaczył, że jego własny cień zniknął.
Galahad: Myślisz, że przemiana we mnie ci pomoże.
Arantir: Przekonaj się.
Obydwaj ruszyli w ruch. Obydwie katany się zderzyły. Obydwaj zniknęli by po chwili pojawić się ze zderzeniem w innym miejscu. Wyglądało to jak gra w lustro, w której to jedna osoba musi kopiować ruchy drugiej, tylko że na o wiele wyższym poziomie. Wciąż się zderzali, jednak żaden nie mógł drasnąć drugiego. W końcu zniknęli i pojawili się od siebie oddaleni o kilkanaście metrów.
Galahad: Widać, ta technika kopiuje też zdolności właściciela.
Arantir: Dlatego mnie nie pokonasz. Nie dasz rady przewyższyć samego siebie.
Galahad: Jeśli jesteś moim cienistym odbiciem...
Przejechał sobie ostrzem po dłoni. Rana otworzyła się na Arantirze.
Arantir: Ghr. To twój plan? Okaleczenie samego siebie?
Galahad: Nie, ale to oznacza, że ty też nie możesz mnie zabić, gdyż wtedy sam umrzesz.
Arantir: Myślisz, że boję się śmierci?!
Ruszył. Kiedy był już przy nim Galahad przejechał sobie ostrzem po stopie. Arantir z bólu stracił równowagę. Galahad to wykorzystał i nakreślił mu literę "X" na tułowiu. Jednak z powodu samookaleczenia cięcie było zbyt płytkie by zabić. Arantir wypluł krwistą flegmę po czym oddalił się najdalej jak mógł.
Galahad: Hmm. Twoja technika nie jest doskonała. Obrażenia, które odniesie wzorzec są przekazywane tobie, natomiast nie działa to na odwrót.
Arantir: To bez znaczenia...
Wrócił do swojej sylwetki. Cień Galahada powrócił na swoje miejsce.
Arantir: Kupiłem Mistrzowi Artowi dość czasu.
Włożył palce do ust po czym zagwizdał. Gwizd rozniósł się echem po całej okolicy. Po chwili znak skalistego terenu wyleciał jastrząb. Arantir wyrzucił w tym samym czasie kulisty przedmiot do góry. Galahad rozpoznał petardę. Ptak zniżył swój lot by petarda wbiła się nad nim. Petarda wybuchła uwalniając mocną falę światła, która rzucił cień ptaka na ziemię.
Arantir: Nieważne jaki jest użytkownik, ważne by jego cień był mniej więcej moich rozmiarów.
Po czym znów zmienił kształt, jak łatwo się domyślić, tym razem w olbrzymiego ptaka. Wzbił się ku niebu.
Galahad: Uciekasz? Tak po prostu?
Arantir: Wiem kiedy walki nie da się wygrać. Żywy będę bardziej przydatny Mistrzowi.
Po czym zniknął w oddali.

Offline

#46 2015-10-25 21:13:45

Crayon00
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 53
WindowsFirefox 41.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Leżał na ziemi i spoglądał na niebo. Nie widział nawet nieumarłych, którzy deptali go, ale nie reagowali na niego. Szli w stronę wejścia wieży. Jednak niebo w jego głowie zaczynało się ściemniać, słyszał po chwili to szum i lekki pisk w głowie, a jedynie co czuł to ciepła, ciemna i lepka krew, która była wszędzie. Nie chciał już walczyć, pierwszy raz czuł się błogo. Poddał się i zamknął oczy, a tam ujrzał już tylko to, co kochał, a było tego niewiele.
Otworzył oczy, nie wiedzieć czemu i czuł że coś go ciągnie za nogi. Były to dwie sylwetki ciągnące go po ziemi, ale nie mógł rozpoznać nawet sylwetek. Wszystko było rozmazane.
- Czy to sen? - Mówił do siebie - Hej, kim jesteście! - Krzyczał, ale jakby go nie słyszeli.
Nie mógł zrozumieć co się dzieje, więc dalej próbował.
- Hej, słyszycie mnie? Co się dzieje... Gdzie ja jestem? - Jednak to nadal na nic. Więc znów się poddał i zamknął oczy. Nie czuł nic.


- Czy on zginął? - Rzekł Butch do Tobina.
- Tak.
- Musiał?
- Tak. Zrobił wiele złego.
- Ale to nadal jeden z naszych, mistrzu...
- Posłuchaj - Popatrzył na Butcha - Teraz tego jeszcze nie rozumiesz, ale w tym świecie musimy poświęcać, ponieważ inaczej świat pożre nas. Gdy przestaniemy walczyć, gdy przestaniemy być bezlitośni - zginiemy. Zginą nasi bliscy, zginie wszystko wokół nas, dlatego nie możemy przestać. To nasze przeznaczenie i ciężar ludzi żyjących w świecie gdzie nie ma prawowitej śmierci.
- Więc gdybyśmy żyli w innym świecie... - Odparł Butch - Gdybyśmy tylko...
- To nadal byśmy walczyli - odpowiedział, nie dając dokończyć - Nigdy nie przestaniemy.
W całej drużynie było widoczne wyraźne napięcie i pierwszy raz w życiu byli w stanie odnaleźć w Tobinie jakiś wyraz smutku. Wyraźnie to również osłabiło drużynę, która po takich stratach nie czuli się całkowicie bezpiecznie, nie byli już pewni siebie. Szli dalej.


Obudził się, w głowie mu dudniło, a cała jego klatka rozrywała go w bólu.
- Jak to możliwe, że przeżyłem? - Powiedział sam do siebie rozgoryczony i rozejrzał się. Był przymocowany do ściany w ciemnym pomieszczeniu, w którym kompletnie nic nie widział.
Nagle usłyszał dźwięk i światło kilkanaście metrów przed nim. Otworzyły się drzwi, a za drzwiami były kraty. Po chwili ukazała się postać. I usłyszał jej głos.
- Nie zbliżać się do niego. Nie znam niebezpieczniejszego przeciwnika niż on.
- Więc kim on jest? - Rzekła niewidoczna postać.
- Zabójcą bogów.

Offline

#47 2015-10-26 00:33:03

Xalex02
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 74
Windows 7Firefox 41.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Skywood
Głosów było kilka, jednak dało się je odróżnić. Zwłaszcza jeden wbił się na tle pozostałych.
Głos: Przepuśćcie mnie do cholery! Banda tchórzy! Otwierać to!
Dało się słyszeć skrzypienie zardzewiałych krat. Ciemność celi zostaje rozświetlona przez płomienie pochodni. Do celi wszedł jak zawsze zakuty w zbroję Tendro. Przez chwilę przyglądał się Artowi, mierząc go zimnym wzrokiem spod hełmu.
Tendro: To ma być ten cały "Zabójca bogów"?
Wypowiedział to z zimnym oburzeniem. Uderzył Arta w twarz swoim okutym w zbroję kolanem. Art jedynie się patrzył. Widać było, że jego ciało wyło z bólu. Jednak patrzył się prosto w oczy, przeszywająco i zimno. Jakby się nie bał. Tendro szarpnął włosy Art by przyciągnąć jego twarz do swojej.
Tendro: Słyszałem, że boga może zabić tylko inny bóg. Jesteś bogiem?
Nie czekając na odpowiedź zdzielił go zakutą pięścią w tułów, poniżej mostka. Art spuścił głowę, a po uderzeniu znów ją podniósł patrząc w oczy, jednak tym razem nie obszedł się bez słów.
Art: Jestem bogiem twojej śmierci. Rozwiąż mnie, a się przekonasz.
Mówiąc zaciskał zęby. Kultysta przetarł krew z kącika ust więźnia.
Tendro: Bogowie nie krwawią. Jesteś tylko nędznym człowiekiem.
Szarpnął ostrą rękawicą skórę na twarzy Arta.
Tendro: Czujesz? Ja czuję smród. Smród śmiertelnika. "Zabójca bogów"? Henrex na starość głupieje do reszty. A może chce się tobą po prostu posłużyć? Tak. To ma sens.
Chwycił jego głowę w żelazny uścisk, po czym uderzył nią o ścianę i przycisnął do niej.
Tendro: Gadaj! Jesteś w zmowie z Henrexem? Staruch chce cie nam przedstawić jako zabójce bogów, a potem tobą kontrolować by zachować swoją pozycję w Skywood? Gadaj mówię!
Art: Nie wiem nawet o czym mówisz.
Uśmiechnął się brzydko, próbując nieudolnie zakryć to jak bardzo jego ciało przeszywa ból.
Art: Jedyne co z tego rozumiem, to imiona dopisane do listy "zwierząt" do zabicia. Spróbuj mnie zabić mocą... Spróbuj...
Tendro: Mocą? Masz namyśli demoniczny element? Masz pecha.
Wyprostował się. Wydobył z siebie ryk bojowy, który rozniósł się echem po celi. Spod płaszcza wyrosła para demonicznych, nieco przypominające nietoperzowych, skrzydeł.
Tendro: Mój element to fizyczna forma, żadne kuglarskie sztuczki. Ale jeśli chcesz śmierci...
Wojownik dobył potężnego dwuręcznego miecza.
Tendro: To ci ją ofiaruję.
Nagle zza pleców Tendro wydobył się inny głos.
Głos: Wystarczy.
Wojownik obrócił głowę. Do celi wszedł wolnym krokiem Grim.
Grim: Co to ma znaczyć Tendro? Wytłumacz się! Kto pozwolił ci dręczyć więźnia?!
Tendro obrócił czubek ostrza w stronę medyka.
Tendro: Prawo siły! Nie wtrącaj się albo rozbiję te twoje ciało na kawałki i będziesz musiał robić następne.
Grim: Może powinienem powiedzieć o tym Galahadowi? On chętnie się o tym dowie.
Nastała chwila ciszy, gdzie obydwaj przeszywali się wzrokiem. Po chwili jednak, Tendro schował i miecz i skrzydła.
Tendro: Pierdolony konfident. Jak dla mnie obydwaj możecie mnie pocałować w...
Grim: Dziękuję, pozostawię to domysłowi. A teraz wyjdź. Jak zwykle będę musiał po tobie posprzątać.
Tendro opuścił cele szybkim krokiem wrzeszcząc coś do pozostałych kultystów i po chwili w lochach został już tylko Grim i Art.
Art: A Ty czego chcesz od "boga"?
Powiedział niewzruszony wcześniejszą sytuacją. Grim również odpowiedział niewzruszony.
Grim: Jak widać nawet "bóg" może krwawić. Najwyraźniej czy to człowiek, czy istota boska, obydwaj mnie potrzebujecie.
Podszedł bliżej i zaczął się przyglądać twarzy Arta. Cuchnął środkami medycznymi.
Grim: Eh, trzeba to opatrzyć. Tendro ma w zwyczaju maczać koniuszki swoich rękawic w truciźnie.
Wyjął ze swojej podręcznej torby wacik i butelkę. Odkorkował ją po czym wylał na wacik przezroczystą substancję.
Grim: To cie zapiecze, ale muszę zdezynfekować truciznę. Na szczęście wiem jakiej używa Tendro bo sam mu ją robię, więc znam i antidotum
Przyłożył nasączony antidotum wacik do rany po rękawicy. Art popatrzył nieufnie na Grima. Przez chwile nic nie mówił, jednak po chwili znów dodał.
Art: Czego ode mnie chcesz?
Grim uznał to za bynajmniej głupie pytanie, jednak nie skomentował, a odpowiedział.
Grim: A czego może chcieć medyk od pacjenta? Pieniędzy? Zapewne u was w Bastionie tak, ale ty mi nie masz czym zapłacić, a poza tym złoto i tak by mi się na nic tu przydało, więc pozostaje dobro pacjenta.
Art: Więc dlaczego martwisz się o wroga?
Grim: Moje zmartwienia nie mają tu nic do rzeczy. Wydano mi rozkaz, by zachować cie przy życiu. A jeśli zapytasz się więc czemu tamci na górze się o ciebie martwią, to wiedz, że nie pytałem.
Nagle, po chwili kolejnej ciszy powiedział niespodziewanie.
Art: Uwolnij mnie, a Cię nie zabije.
Grim powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem.
Grim: Słaby z ciebie negocjator. Jeśli nie ty, to zrobi to Artorias. Wybacz, ale jeśli mam się bać "Zabójcy bogów" który krwawi i wygląda jak zwykły człowiek, a Artoriasa, władcy Skywood i nieśmiertelnego wojownika to bardziej będę się bać tego drugiego.
Art: Więc i postanowione. Zginiesz i Ty. Czyń swoje powinności i ciesz się obecnym życiem z tymi zwierzętami. Póki możesz...
Groźba Arta nie zrobiła na Grimie żadnego wrażenia, ani nie wzbudziła lęku. Wręcz skłoniła do sarkazmu.
Grim: Czuję się zaszczycony, że sam "Zabójca bogów" zainteresował się moją skromną osobą. Chcą cie żywego, ale jak dalej będziesz taki arogancki w końcu każą uciąć ci ten język.
Zabrał wacik z twarzy Arta.
Grim: Dobrze, co my tu mamy?
Teraz zaczął przyglądać się tułowiu.
Grim: Hmmm. No proszę. Widzę, że ktoś oszczędził mi sporo roboty.
Art: Co masz na myśli?
Grim: Szkoda, że każda osoba, którą zszywałem nie była ciachana przez twojego przeciwnika. Perfekcyjnie wyminięte punkty witalne, cała reszta to tylko rany powierzchowne, które zagoją się bez mojej interwencji. Albo walczyłeś z jakąś niedołęgą, która cięła na oślep, albo z prawdziwym fechmistrzem szermierki, który najwyraźniej nie chciał twojej śmierci.
Art: Tobin. Wielki mistrz, a dał się ponieść uczuciom, czy może o coś Ci chodziło...
Powiedział do siebie.
Grim: Hmm? Zresztą nie moja sprawa. Pozostałe obrażenia nie zdają się być poważne. Jednak pozostawię cie pod obserwacją. To na razie wszystko.

Offline

#48 2015-10-29 17:43:02

TheMo
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 59
Windows 8.1Chrome 46.0.2490.80

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Cela Skulla

Skull siedział na ziemi przykuty łańcuchami do ściany. Zmęczony szarpaniem się oczekiwał wyjaśnień. I stało się. Drzwi się uchyliły i pokazał się w nich strażnik.
-Czy to wizyta towarzyska? - Spytał Skull mrużąc oczy w które raziło go światło.
-Jeśli będziesz grzeczny...
-Mama zawsze mówiła, że byłem dobrym chłopcem. Twoja o tobie mówiła natomiast coś innego.
Strażnik tylko się uśmiechnął.
-Sprytnie. Lecz mnie nie da się tak łatwo wyprowadzić z równowagi - rzekł. Był przecież specjalistą od przesłuchań. Jednak w Bastionie brakuje praktyki dla takich ludzi, tudzież chciał wykorzystać okazję. -  Dobra, twój kolega powiedział co chciałem usłyszeć, teraz twoja kolej. Czy przyznajesz się do bycia członkiem organizacji o nazwie Czaszka Umarłego?
-Czaszka Umarłego? - wycedził Skull przez śmiech - W życiu nie słyszałem głupszej nazwy. To jakaś grupa cyrkowa?
-Tak. Jest nawet w niej taki klaun z maską niczym czaszka ludzka.
-Chętnie bym go poznał jednak... - potrząsnął dłońmi a łańcuchy zabrzęczały - kajdany mi to nieco utrudniają.
-Przynajmniej masz wiadro w zasięgu chwytu. Wiesz co, ten twój kolega wypowiadał tą nazwę z dumą.
-Zawsze miał słabość do cyrkowców -  Mocno Skull kły wyszczerzył w uśmiechu swym. -Czy taka grzeczność wystarczy? W nagrodę liczę na jakiś bukłak wody, bo suszycie mnie od jakiegoś czasu
-Posiłki są dla więźniów.
-Czyli trzymacie mnie tutaj, a mimo to nie jestem więźniem? To po chuja te łańcuchy? Jakiś nowy krzyk mody?
-Skoro jesteś czysty jak łza to nie jesteś więźniem, a ta cela jest pusta. Tak brzmi oficjalna wersja. Ciesz się wolnością - Ucieszony strażnik odwrócił się na pięcie i skierował się do wyjścia.
- Pierdol się! Kutas twojego szefa już pewnie się stęsknił za twoją mordą!
-Jeszcze jak!
Drzwi się zamknęły zostawiając Skulla samego w środku.
- Cholera, gadania tyle a nawilżenie gardła poszło się jebać. Co mojemu ojcu tym razem odpierdoliło?

Dziedziniec


Dowódca przechadzał się wśród żołnierzy. Na jego twarzy malowało się niezadowolenie. Żołnierze stali na baczność i ciężko przełykali ślinę.
-Kurwa, przecież mówiłem wyraźnie!
Wskazał na truchło dzieciaka leżącego na ziemi, przed szeregiem żołnierzy.
-Miał być żywy! Od kiedy "schwytać żywego" znaczy "posłać mu bełt w czaszkę"?
Istotnie. Z jego główki wystawały pióra bełtu. Leon uśmiechnął się. I pewno za ten uśmiech zostałby zbesztany, gdyby nie to, że jego twarz skrywał hełm szeregowego piechura.
-Wszyscy kusznicy będą biegać dookoła placu, póki nie wymyślę czegoś lepszego. Wy tam, zanieście to do medyków. Niech zbadają ciało. I fiolkę, którą miał przy sobie. Odmaszerować.
Cała zgraja wzięła się za wykonywanie rozkazów. Dwóch szeregowych wzięło ciało na nosze. Nieśli go tak do szpitala. Z noszy bezwładnie zwisała ręka z tatuażem w kształcie czaszki, wokół którego jeszcze skóra była czerwona. Żaden z żołnierzy nie zabrał mu też liny z hakiem, którą miał ukrytą pod płaszczem i pięciu starych monet z jego kieszeni. Wzięli tylko fiolkę z trucizną, którą jednak również nieśli do badań.

Offline

#49 2015-10-29 21:41:24

Xalex02
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 74
Windows 7Firefox 41.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Las niedaleko Bastionu

Drzewa rosły tu bujnie i obficie, jednak nawet one nie były w stanie przysłonić potęgi muru Bastionu, który był już dla nich widoczny od kilku godzin.
Themo: Wyczuwasz przed nami jakieś trupy?
Zexel: Nie, ta droga jest czysta.
Można by zapytać: kto normalny w dwuosobowej grupie szedłby przez las podczas plagi? Przecież w każdej chwili, z gęstej dżungli mogły wyskoczyć hordy nieumarłych. Jednak Themo już w pierwszym dniu wędrówki przekonał się, że młody Zexel potrafi wyczuwać nieumarłych w zaskakującym sporym obszarze. Niestety jak się miał wkrótce przekonać, tylko nieumarłych. Z jednego spośród drzew wyleciała strzała ostrzegawcza, która wbiła się przed ich stopami. Z zarośli wyłoniły się niedobitki kanibali, których Themo miał okazje poznać podczas eskortowania ekspedycji z Bastionu.
Themo: No elo.
Zexel: "No elo"? Ta strzała o mało nie przebiła ci pięty.
Themo: O, właśnie przypomniałeś mi historyjkę o nieśmiertelnym wojowniku, który przeżył każdy cios i został zabity strzałą w piętę.
Zexel: Oh! Opowiesz więc dzisiaj na noc.
Kanibale postanowili najwyraźniej o sobie przypomnieć.
Kanibal: Dzisiejszej nocy nie dożyjecie.
Kanibal#2: Dorosły może być żylasty, ale chłopiec... - przerwał by oblizać swą porośniętą brudem brodę - Młode mięsko będzie się rozpływać w ustach.
Themo: Co żylasty? - stwierdził urażony Themo - Żylastego mogę mieć kutasa! Przecież to są same mięśnie!
Kanibal#3: Chwika! Ja go poznaję! To jeden z tej grupy sprzed kilku tygodni, cośmy ich napdali na traktacie do starego klasztoru!
Kanibal: Prawdę mówi! Wyrżnęli wtedy wielu naszych!
Kanibal: Niech stanie się sprawiedliwość! Zabijał słabszych to teraz niech poczuje jak to jest, kiedy ktoś ma nad nim przewagę!
Wśród zgromadzonych kanibali panowała już wrząca atmosfera.
Zexel: No Themo, jak to cie lubię, ale nie wiedziałem, że masz takie grono znajomych.
Themo: I niestety to grono ciągle się zmniejsza.
Themo surowo zmarszczył brwi. Zlustrował wzrokiem widocznych kultystów. Zatrzymywał wzrok na ich broniach. Brał pod uwagę też postury. Dzięki temu będzie wiedział, czego się spodziewać podczas walki. Wysunął prawą dłoń spod rękawa płaszcza i powoli, acz mocno zacisnął ją na rękojeści miecza. Wziął głęboki oddech i równo z wydechem wyciągnął ostrze z pochwy. Skóra była delikatna, toteż nie było słychać charakterystycznego syku. Skierował go przed siebie. Trzymał nieruchomo w górze, pomimo jego ciężaru.
Themo: Zaraz zobaczysz czemu.
Kanibal: Co ty możesz chojraku?  Nas jest tuzin chłopa. Chcesz bić się sam? A może chłopak jest twoją eskortą?
Kanibal ryknął śmiechem, a reszta go podłapała. Themo, albo był ponurakiem, albo nie załapał żartu bo do śmiechu mu nie było.
Themo: Nie. Będę walczył sam. Jakby chłopak się włączył to byśmy mieli zbyt dużą przewagę.
Widać było, że ta obelga wyraźnie dotknęła i rozdrażniła już i tak mocno nabuzowanych kanibali.
Kultysta#5: Zobaczymy czy robakom też się spodoba twoje poczucie humoru!
Themo: Jest was dwunastu. Czternaście cięć, pięć bloków, jedno odepchnięcie, dwanaście martwych kultystów. Licz Zexel!
I zaczęło się. Mimo, że kanibale wyraźnie zdawali się nie bać Themo, to i tak dla bezpieczeństwa posłali na niego kilka strzał. Themo utworzył za pomocą swego elementu tarczę, która bez najmniejszego problemu odbiła tandetnie groty strzał.
Zexel: To liczy się jako blok?
Themo: Nie.
Kanibal#6: Co to?
Kanibal#7: Czarnoksięskie sztuczki!
Kanibal: Kupą go!
I ruszyli tłumem. Themo przeturlał się nad pierwszym ślepym zamachem i po przysiadzie na jedno kolano błyskawicznie ciął najbliższego wroga. Atak dosięgnął kanibala tnąc od obojczyka aż po miednicę. Dwóch wzięło go z obu stron, jednak ataki nie były zsynchronizowane przez co pierwszy bez problemu został zablokowany paradą, a drugi nie zdążył nadejść gdyż atak Themo był szybszy i rozciął wrogowi tętnicę szyjną. Ten pierwszy, który został zablokowany nie dawał za wygraną i natarł ponownie. Themo uderzył stalą o stal. To był test siły, którego kanibal nie przeszedł poprawnie. Impet uderzenia Themo odbił miecz rywala na jego własną twarz rozłupując mu czaszkę. Jako, że siły kanibali spadły już o dwadzieścia pięć procent postanowili ponownie odwołać się do łuków. Liczyli, że tym razem pochłonięty walką Themo nie da rady wytworzyć osłony. Tylko częściowo mieli rację. Tak marny kunszt łuku nie zasługiwał na ponowną osłonę. Themo jednym ruchem odbił równocześnie dwa pociski, kiedy pozostałe po prostu go nie trafiły i przemknęły obok. Ba, jedna trafiła nawet jednego z ich własnych kamratów w oko. Następny atak jednego z kanibali był tak powolny, że Themo wręcz złapał wykonawce za ramię i szybkim ruchem przejechał ostrzem po gardle. Kanibale zaczęli się pomału cofać, jakby nie patrzeć w ciągu kilku chwil stracili prawie połowę swoich. Jeden z nich, który zdawał się być liderem grupy wystąpił naprzód i rzucił się z okrzykiem bojowym na Themo. Pozwolił mu szarżować. Zablokował dwa pierwsze ataki, jeden od góry, drugi z lewej, a gdy kanibal był już wystarczająco pewny siebie, wyprowadził zwód w bok i szybkie cięcie w bok, w żebra. To było jednak za mało by powalić jego wroga, który zamachnął się na ślepo jako odpowiedź po udanym ataku Themo. Odskok przed ślepym atakiem i natychmiastowy doskok do wroga, jednak tym razem głownia miecz przebiła serce. Po zabiciu lidera, połowa z żywych dała nogi za pas. W sumie zostało trzech. Dwóch rzuciło się na niego jak jeden. Ich atak nastąpił natychmiastowo, jednak atakowali z tej samej strony przez co obydwa uderzenia zostały zablokowane jedną paradą. Pierwszy się zachwiał i to wystarczyło Themo. Zanim kanibal odzyskał równowagę miał już rozciętą pachę i tętnicę udową. Ten drugi po śmierci kamrata zszedł do defensywy, jednak zbyt marnej dla Themo. Pierwszy atak od góry, osłabił gardę, drugi od dołu kompletnie ją rozbił, a trzeci przejechał ostrzem po szczęce kanibala.
Themo: Uważam, że twoja dieta jest zbyt biedna w żelazo. Ale ostrzegam, to też szkodzi na zęby.
Po udanym żarcie słownym zaczął szukać wzrokiem ostatniego. Przez ułamek sekundy pomyślał, że może zwiał jak trzech pozostałych, jednak szybko dostrzegł zgubę. Ostatni kanibal wziął Zexela i przystawił mu nóż do gardła.
Kanibal: Stój albo zabiję bękarta.
Themo: Zexel, trochę się pogubiłem. Użyłem już odepchnięcia?
Zexel: Nie naliczyłem.
Kanibal: Morda! Jakiego odepchnięcia?
Themo wystawił rękę przed siebie i korzystając z mocy tatuaży posłał falę energii prosto w kanibala, który odleciał z jakieś 3 metry do tyłu. Themo podszedł do leżącego.
Themo: Zexel, czego mi brakuje?
Zexel: Trzech cięć.
Themo spojrzał na kanibala.
Kanibal: Litości.
Themo: Jeden - poszła prawa ręka - dwa - poszła lewa ręka - trzy - poszła głowa.
Zexel: Ale ostatecznie i tak wynik się nie zgadza bo miało być dwunastu zabitych, a jest tylko dziewięciu.
Themo: Przy moich obliczeniach założyłem błędną zmienną.
Zexel: Jaką to?
Themo: Tchórzostwo.

Offline

#50 2015-11-02 20:44:22

Crayon00
Administrator
Dołączył: 2015-01-31
Liczba postów: 53
WindowsFirefox 41.0

Odp: Odwilż - nowe nadzieje (473 rok)

Stał przy oknie wpatrując się w ulice Bastionu spowite pochodniami oraz światłami okiennic. Był w całkowitej ciemności, w pomieszczeniu nie było widać kompletnie nic poza wpadającymi światłami księżyca, które odbijało się lekko na jego twarzy.
Usłyszał dźwięk otwierających się drzwi, bardzo delikatnie i kroki za nim wraz z głosem.
- Zbudowałem to miasto dzięki poświęceniu ludzi, Tobin. Dlatego tak bardzo jesteś ważnym dla nas człowiekiem, jednak...
- Jednak? - Odtrącił Tobin.
- Jednak nie masz dużo czasu. Wiesz o tym. A teraz chce usłyszeć to, czego nie usłyszałem na razie. Dobrze wiem, że to nie było takie proste. Poza tym Twoje zachowanie...
Tobin się odwrócił, a wtedy lekkie i sugestywne światło uderzyło w twarz postaci. Był to sam Król. Był bez ludzi, był sam i całkowicie prywatnie co tylko pokazywało jak bardzo zaufaną jest dla niego osobą Tobin, gdzie w każdej innej okazji ma ochronę - czy tą widoczną, czy nie.
- Art, syn Gromara. On wrócił...
- Czyli przeżył - wtrącił Król - Najlepiej obiecujący z całej szkoły i...
- I mój następca. Wiele lat szkolenia przepadło. Zabiłem go.
- Zabiłeś?
- Tak, musiałem. Sprowadził na nas pułapkę w postaci hordy nieumarłych przy wieży Skywood oraz przygotował masę pułapek i zabił kilku chłopaków z jego własnej klasy. A na końcu stanął przeciwko mnie. Sam.
- Więc musiałeś to zrobić, Tobin. Wielka strata, jednak potrzebna. Musiałeś go zabić, tak musiało być. Nasza przyszłość jest zależna od tego jak wiele jesteśmy w stanie poświęć, oddać, stracić dla dobra. Dlatego niektórzy nie rozumieją nas, tak jak i Twoja grupa nie rozumie Twojej decyzji. Jednak przyszłość jaką wykreuję i w jaką poprowadzę Bastion udowodni im, że ta ofiara była wymagana oraz sprawiedliwa.


Był w więzieniu. Skąd je dokładnie znał, odwrócił się za siebie i ujrzał ją - Patty.
- Ty żyjesz! Musimy stąd uciekać póki możemy!
Uśmiechała się i tyle, przez dłuższy czas. Nie odpowiadała, nie ruszała się by po chwili w końcu przemówić do niego tak zapomnianym głosem.
- Podejdź Art. Podejdź tu.
Podszedł. Złapała jego gardło i ścisnęła tak silnym uściskiem, że ciężko by to było do czegokolwiek porównać. Sparaliżowało go.
- Nie zdołasz mnie uratować. Jedyne co przynosisz to ŚMIERĆ! ŚMIERĆ! ŚMIERĆ! - Słyszał to w kółko, nie mógł się ruszyć, nic zrobić. Poddał się i otworzył oczy. Obudził się i zobaczył znów tą zamkniętą ciemną cele.

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
porno - tajneforum - smoczebractwostali - osiedleforma - cheatforgames